MOONAGE DAYDREAM. David Bowie wciąż żyje

Można bez przesady powiedzieć, że David Bowie był jedną z największych gwiazd popkultury XX wieku i prawdopodobnie jedną z najbardziej wpływowych postaci w światowej muzyce. Znaczenie Anglika w panteonie gwiazd estrady wyznaczają nie tylko wciąż pamiętane i chętnie słuchane przeboje, ale może przede wszystkim jego sceniczny wizerunek – Bowie sam siebie traktował jak performans, na równi z pisaniem muzyki, skupiając się na tworzeniu swojego artystycznego image’u, dzięki któremu jest rozpoznawalny nawet w gronie osób, którym obcy jest jego dorobek jako piosenkarza. Nawet jeśli nie znacie żadnej piosenki Bowiego, prawdopodobnie kojarzycie przynajmniej jedną z jego kreacji. To właśnie ten aspekt spuścizny Davida Bowiego eksploruje Brett Morgen w najnowszym dokumencie poświęconym zmarłemu w 2016 roku muzykowi, Moonage Daydream.
Bowie i jego persony
Fani bez trudu rozpoznają tytuł filmu – jest to tytuł piosenki z wydanego w 1972 roku kultowego albumu The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders From Mars. W tekście trzeciego utworu z płyty Bowie przedstawia swoje tytułowe alter ego – androgyniczną gwiazdę rocka, przybyłą na Ziemię z kosmosu. Nieprzypadkowo właśnie ta piosenka dała tytuł dokumentowi Morgena. Twórcę interesuje nie tyle szczegółowy życiorys samego muzyka urodzonego jako David Robert Jones, ile żywot jego artystycznej persony. W tym kontekście Ziggy Stardust pełni poniekąd rolę centralną – sam album traktuje o niezwykłej osobowości zatracającej się w sobie samej w trakcie zawrotnej kariery scenicznej, był to także pierwszy moment, w którym Bowie – u progu lat 70. już dużych rozmiarów gwiazda – otwarcie wcielił się w wykreowaną przez siebie postać sceniczną, cementując tym samym fundament swojej kariery kulturowej ikony. Idąc tropem nieustannej kreacji i wynajdywania siebie na nowo, które wyznaczyło trajektorię kariery Bowiego, Morgen zabiera więc widzów w podróż przez tytułowy sen na jawie, jakim była eklektyczna, pełna zakrętów i zwrotów kariera muzyka.
Biograficzny kolaż
W tej opowieści nie znajdziemy typowych dla biografii elementów – wspomnień z dzieciństwa, opowieści bliskich i przyjaciół o spotkaniu z bohaterem historii, dokonywanych z czasowego dystansu analiz charakteru i zachowania. Brett Morgen, mający na koncie oparty na montażu uzyskanych do produkcji materiałów Kurt Cobain: Życie bez cenzury, konstruuje narrację filmową wyłącznie z archiwalnych fragmentów dotyczących Bowiego – teledysków, nagrań koncertów, talk-shows i wywiadów telewizyjnych, audycji radiowych, fragmentów filmów fabularnych z jego udziałem, reportaży telewizyjnych. W takiej konwencji nie dowiemy się niemal nic o prywatnym życiu Bowiego – dostajemy jedynie fragmenty, które wedle uznania możemy następnie dopasować do układanki. Reżyser podąża za tematem, a elementy, które są dla niego po drodze nieważne, pomija. Odrzucając klasyczną ramę narracji biograficznej, Morgen pozwala w pewnym sensie mówić za siebie samemu bohaterowi, również przez teksty piosenek.
W ten sposób Morgenowi udaje się uniknąć pułapek i mielizn, w które wpada większość dokumentów muzycznych, które zawsze naginają biografię artystów, dokonują irytujących cięć czy ominięć, często również popadając w banał dywagowania o cudzym życiu. W Moonage Daydream tego nie ma – stosunek do chronologii kariery jest na tyle luźny, że z definicji chodzi tu o wybrane fragmenty znaczące, nie zaś dokładną rekonstrukcję; padające na ekranie wypowiedzi mają z gruntu charakter dywagacji ograniczonej perspektywą i momentem wygłoszenia, a z całości ciężar dosłowności zdejmuje specyficzny dialog, w jakim Morgen ustawia fakty z kariery Bowiego i jego nierzadko bardzo alegoryczne teksty. Twórca wybiera przy tym te rzeczywiście przydatne dla niego utwory, nie robiąc z filmu składanki największych przebojów – niektóre z tychże pomija, zamiast tego wydobywając mniej oczywiste rzeczy czy wersje z katalogu Bowiego. W efekcie powstaje bardzo interesująca podróż przez świat tysiąca i jednej twarzy gwiazdy, w której możemy zastanowić się nad jej istotą – relacją twórcy z kreacją, a także znaczeniem społecznym osoby, którą stał się David Bowie.
Personifikacja popkultury
Przy nieustannych dźwiękach muzyki Bowiego w Moonage Daydream udaje się uchwycić chyba najważniejszy element dorobku artysty, czyli jego nierozerwalne sprzężenie z duchem czasów. Za pomocą kariery Bowiego możemy prześledzić też trajektorię popkultury. Widzimy eksplozję sławy skrajnej indywidualności wymykającej się społecznym konwencjom w przesyconych kontrkulturowym buntem latach 70. i podszyty rozczarowaniem kontestacyjnymi ideałami odwrót od przepychu estrady u schyłku dekady, komercjalizację i poddanie regułom rynku w latach 80. i rodzaj eklektycznej równowagi w ostatniej dekadzie XX wieku i początkach XXI. U Morgena Bowie staje się uosobieniem popkultury, a jego przemiany są paralelne z szerszymi przeobrażeniami branży kulturalnej. Oczywiście dokumentalista tej myśli nie wynajduje, ale robi z niej nader dobry użytek, zachowując zdrową równowagę między opowieścią o jednostce a dyskretnym portretem kontekstu, w którym ona zaistniała.
Moonage Daydream to naturalnie pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którym w jakiś sposób bliska jest muzyka Davida Bowiego. Ale nie tylko – to w dużej mierze uniwersalna i świetnie zrobiona na poziomie filmowego kolażu historia o jedynej w swoim rodzaju gwieździe. Nie trzeba studiować przed seansem Wikipedii, nie trzeba też z zapałem notować w trakcie oglądania, by dowiedzieć się wszystkiego, co można, o postaci. Moonage Daydream to film, w którym ze świadomością, że powiedzieć da się jedynie część prawdy o osobie i wydobyć zaledwie wspomnienie na jej temat, twórca zaprasza nas na spotkanie z artystą i jego sztuką, w tym wypadku będącą zarówno muzyką, jak i performerskim projektem samego siebie. W trakcie tego spotkania można przekonać się, że ponad sześć lat po śmierci Bowiego, jego artystyczna dusza jest wciąż jak najbardziej żywa.