KRÓLOWIE NOCY. Joaquin Phoenix w pełnokrwistym kinie sensacyjnym
Tekst z archiwum film.org.pl (08.02.2008).
Policjanci kontra bandyci. Dobro kontra zło. Motyw znany i lubiany, od dawien dawna eksploatowany w amerykańskim kinie. Gatunek sam w sobie, wyciągnięty z połączenia dramatu, sensacji i kryminału, łączący cyniczno-romantyczny grunt rodem z kina noir i klasycznie westernowe pojedynki, doprawiony społecznym morałem, wymowną fabułą oraz odpowiednio skonstruowanym głównym bohaterem/bohaterami. Któż nie zna, albo chociaż nie słyszał o Serpico, Brudnym Harrym czy Francuskim Łączniku. Ciężko sprecyzować, kiedy gatunek święcił największe sukcesy – pewnie w latach 70. – bo ciągle powstają świetne filmy oparte na tym wypalonym zdawałoby się motywie, za przykłady niech posłużą genialna Gorączka (1995), azjatycki Infernal Affairs: Piekielna Gra (2002), czy zeszłoroczny American Gangster.
Jednakże od jakiegoś czasu, w szczególności w przeciągu ostatnich lat, kino policyjne jakby zubożało, straciło siłę wymowy na rzecz efektownej rozwałki i przestało być potrzebne współczesnemu widzowi, który, znudzony szlachetnym moralizowaniem, szuka wrażeń gdzie indziej. Dlaczego tak się stało, nie mnie w to wnikać, ale niezaprzeczalnym faktem jest, że współczesny widz, także polski, żąda akcji, emocji, efektownego i klarownego wątku dramatycznego, fabularnych twistów; sam fakt obserwowania policjantów stykających się z przestępcami już nie wystarcza, bo to już wszystko było, a i sama policja jako jednostka sprawiedliwości posiada dzisiaj zdecydowanie inne konotacje niż jeszcze w latach 80-tych. Kino policyjne przechodzi systematyczną przemianę z dramatu sensacyjnego z zacięciem społeczno-politycznym w kino akcji, w którym rozmytą fabułę zastępują efekciarskie pościgi, pirotechniczne popisy i zbyt często stosowane fabularne urozmaicenia. Są oczywiście wyjątki, i jest ich w sumie stosunkowo wiele, ale niestety są coraz rzadsze.
Jednym z nich jest opisywany tutaj film. Królowie Nocy Jamesa Graya jest w pewnym sensie powrotem do klasycznej opowieści policyjnej. Nie ma zawrotnych akcji i strzelanin, nie ma pirotechnicznych fajerwerków co kwadrans, nie ma wreszcie przesadnej politycznej poprawności cechującej większość produkcji zza oceanu. Jest natomiast powolne tempo, umiejętnie tworzony klimat, starannie dobierane ujęcia, konsekwentne budowanie postaci i klasyczne wątki kina policyjnego. Na pierwszym planie znajduje się rodzina Grusinskych: Albert, Joseph i Robert. Pierwsi dwaj są policjantami, trzeci natomiast korzystającym z uroków życia managerem klubu kontrolowanego przez rosyjskich mafiozów. Oczywiście przed szefami się do rodziny nie przyznaje, a jego moralność można zasadniczo przyrównać do świadomego odwracania wzroku. Bobby chce się jedynie dobrze bawić i ma ambitne plany zdobycia sławy. Bandyci to, jak wspomniałem wcześniej – Rosjanie, ale nie zwykli, bo dealerzy narkotyków. Nie jacyś tam potężni bad-guye, którzy kontrolują pół Nowego Jorku i zagrażają amerykańskiej wolności, nie handlarze bronią planujący krwawą anarchię. Po prostu biznesmeni sprzedający swój towar. Zwyczajnie niezwyczajni, można by rzec. Efekt ich działalności pozostawiany jest w domyśle. Mamy tu kolejny test dla przyzwyczajonego do efektownego wyolbrzymienia widza – czy potrafi zaakceptować taki czarny charakter jak Vadim Nezhinski, kiedy wokół roi się od efektownych i wszechpotężnych kryminalnych bossów? Takich sprawdzianów jest więcej.
Przede wszystkim policyjny dramat
Kolejnym jest konstrukcja fabularna, która nie opiera się na typowym hollywoodzkim schemacie, lecz sięga do greckiej tragedii. Bierze z niej swoje fabularne podstawy, ale nie czerpie na tyle, by przeszkadzać – to nie fatum kieruje losem bohaterów, a kodeks honorowy i rodzina, tak własna, jak i ta większa – policyjna. Dzięki zbudowaniu porządnych fundamentów pod swój film, reżyser stawia na klimat i wiarygodność, ale Królowie Nocy ciągle pozostają przede wszystkim policyjnym dramatem i nietrudno się domyślić, że pomiędzy policjantami i przestępcami musi dojść do brutalnego, krwawego starcia, a pomiędzy stojącymi po przeciwnych stronach barykady głównymi bohaterami do pewnych kompromisów i przewartościowań swoich priorytetów. Skoro czarne charaktery nie mają w sobie niczego wyjątkowego, to tak samo sprawa ma się z postaciami pozytywnymi. Grusinscy to normalni ludzie, niesieni emocjami, poddający się wątpliwościom, popełniający błędy. Z tą tylko różnicą, że wierzą w prawo i porządek, co automatycznie stawia ich po “stronie dobra”. Czy widz potrafi zaakceptować fakt przeciętności pozytywnych postaci? Nie ma w filmie herosów nabijających sobie bandziorami liczniki, są natomiast więzi rodzinne, lojalność i przytłaczająca powinność. Jest również stonowany realizm oraz pesymistyczna tonacja, a ładnie wystylizowane ujęcia Nowego Jorku tworzą klimat i pogłębiają atmosferę osaczenia, którą odczuwają Grusinscy i ludzie z ich otoczenia.
Lubię takie pełnokrwiste kino sensacyjne i z chęcią je oglądam. I choć Królowie nocy nie jest filmem wyjątkowym i nie można go stawiać w rzędzie z klasykami gatunku (daleko mu do tego), to jest to obraz dobry – porządnie zrealizowany dramat sensacyjny, z wyrazistymi kreacjami, starannie zbudowanym klimatem, pięknymi zdjęciami, dwiema scenami-perełkami, klasyczną stylizacją oraz dobrze odzwierciedlonym motywem przewodnim. Mógłbym oczywiście doszukać się co najmniej kilku wad, potknięć w dialogach, fabularnych zgrzytów i słabo rozpisanych scen, ale nie widzę w tym żadnego sensu, bo oczekując kolejnego akcyjniaka, otrzymałem porządne kino policyjne w klasycznym wydaniu, a to więcej niż się mogłem spodziewać. A przed tymi widzami, którzy narzekają na, cytuję za komentarzami z jednego z polskich portali filmowych: nudę, wtórność do potęgi i zero zaskoczenia, stawiam retoryczne pytanie: dlaczego tak jest? Dlatego, że film jest nudny, wtórny do potęgi i mało zaskakujący, czy dlatego, że amerykańskie komercyjne kino ostatnich lat zdążyło efektywnie przestawić sposób postrzegania kina policyjnego oraz przyzwyczaić do innych, bardziej efektownych, niekoniecznie mających cokolwiek wspólnego z realnością schematów postępowania i przyglądania się ekranowym postaciom? Nie twierdzę, że mam rację, po prostu głośno się zastanawiam. Film polecam, ale polecam również wybieranie się na niego ze świadomością tego, na co się idzie.