GLINIARZ Z BEVERLY HILLS II. Sequel, który świetnie się zestarzał

Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.
Po ogromnym sukcesie pierwszego „Gliniarza z Beverly Hills” szybko stało się jasne, że musi powstać kontynuacja. Producenci chcieli zrobić serial telewizyjny, ale nie zgodził się na to Eddie Murphy. Zmieniono więc koncepcję i wrócono do klasycznego, kinowego sequela. Pierwsze wersje scenariusza zakładały, że Axel trafi tym razem do Paryża lub Londynu, gdzie będzie starał się powstrzymać przestępców napadających na jubilerów. Ponownie jednak okoniem stanął Murphy, który nie chciał wyjeżdżać, na czas kręcenia filmu, poza Stany Zjednoczone. Postanowiono więc znów wysłać Foleya do Beverly Hills.
Zaczątek fabuły (którą Murphy współtworzył) stanowi właściwie kalkę pierwszego filmu. W Beverly Hills grasuje nieuchwytny „alfabetyczny przestępca”. Jego tropem podąża kapitan Andrew Bogomil (Ronny Cox). Niestety w pewnym momencie zostaje ciężko postrzelony i walczy o życie w szpitalu. Gdy dowiaduje się o tym Axel Foley (Murphy), natychmiast przylatuje do Kalifornii, by, z pomocą swoich sprawdzonych przyjaciół – Billy’ego Rosewooda (Judge Reinhold) oraz Johna Taggarta (John Ashton) – dokończyć sprawę Bogomila. Problem w tym, że nowy szef policji, Lutz (Allen Garfield), jest bardziej zainteresowany polityką niż śledztwem…
Jak przystało na solidną kontynuację, powracają właściwie wszyscy najważniejsi bohaterowie z oryginału, z wyjątkiem Jenny Summers (Lisa Eilbacher). I dzięki temu, że na ekranie pojawiają się wspomniani już Bogomil, Rosewood i Taggart oraz inspektor Todd (Gilbert R. Hill, naturszczyk i prawdziwy policjant), kumpel Foleya Jeffrey (Paul Reiser), a nawet cwaniaczek, któremu Axel próbował wcisnąć ciężarówkę papierosów (Frank Pesce), można się poczuć, jakby odwiedzili nas starzy kumple. Brakuje właściwie tylko Serge’a – postać ta miała powrócić, ale aktor nie mógł wystąpić ze względu na inne zobowiązania. Rozwinięto za to relacje między bohaterami. W pierwszej części Taggart i Rosewood głównie uganiali się za Foleyem, natomiast tutaj są przyjaciółmi i działają razem już od początku. Na szczęście ekranowa chemia między nimi nie zanikła, więc każdą wspólną scenę tej trójki (a jest ich mnóstwo) ogląda się świetnie.
Ciężar gatunkowy został nieco bardziej przesunięty w stronę kina akcji. Wynikło to ze zmiany osoby na stanowisku reżysera. Producenci (Jerry Bruckheimer i Don Simpson) chcieli ponownie zatrudnić Martina Bresta, ale ten realizował już inny film i musiał odmówić. Poproszono więc Tony’ego Scotta, będącego świeżo po sukcesie „Top Gun”, który na propozycję przystał. Co więcej, jako kompozytora widział Hansa Zimmera, ale ostatecznie oprawę muzyczną raz jeszcze powierzono Haroldowi Faltermeyerowi. Pochodzący z Niemiec artysta po raz drugi stworzył świetny syntezatorowy soundtrack, który wraz z kilkoma przebojowymi piosenkami („Shakedown”, „Be There”, „I Want Your Sex”) nadaje całości tak charakterystyczny dla lat osiemdziesiątych klimat.
Choć w drugim „Gliniarzu” znalazło się trochę więcej scen dynamicznych, nie oznacza to wcale, że nie ma już w nim miejsca na humor. A ten występuje i jest równie wysokiej próby, co w oryginale. Ponownie najlepsze są elementy, w których Axel, improwizując, musi dostać się w jakieś strzeżone miejsce, jak na przykład do klubu nocnego lub na przyjęcie w willi Playboya (to pierwszy film, który był tam kręcony, a Hugh Hefner, założyciel imperium z króliczkiem w logo, pojawia się na chwilę na ekranie). Równie zabawni, co poprzednio okazują się również Rosewood i Taggart. Ich rozmowy, gdy siedzą w samochodzie, to już klasyka komedii sensacyjnej.
Podobnie jak w pierwszej części, tak i tutaj został złamany standard gatunkowy i główny bohater nie ma ekranowej partnerki, która zostałaby w toku fabuły jego dziewczyną. Zamiast tego, wprowadzono postać Karli Fry (Brigttte Nielsen) i uczyniono ją jedną z antagonistek. Z innych ciekawych nowych twarzy, na ekranie pojawia się rozkrzyczany Gilbert Gottfried w roli skorumpowanego prawnika oraz młodziutki Chris Rock, jako parkingowy w niewielkim cameo.
„Gliniarz z Beverly Hills 2” razem z oryginałem, to filmy, które mogę oglądać w nieskończoność. Oba zestarzały się bardzo dobrze, a dodatkowo tchną niesamowitym klimatem kina z lat osiemdziesiątych. Sequel stanowi właściwie kopię oryginału, co jednak ogóle to nie przeszkadza, ponieważ cholernie przyjemnie po raz kolejny patrzy się na Axela i kompanów prowadzających śledztwo w ekskluzywnym anturażu. Osobiście stawiam „dwójkę” nawet nieco wyżej od poprzednika, choć uwielbiam obie części. Foley pozostaje zaś najlepszą rolą Eddiego Murphy’ego, a fakt, że za chwilę debiutuje rodząca się w wielkich bólach czwarta odsłona serii, wciąż wydaje się nierealny.