DC LIGA SUPER-PETS. Uwaga, dobry pies!
Zagładę Kryptonu odlicza sekundnik. Kal-El, niemowlak, leży w kosmicznej kapsule. Rodzice, dumni, ale pogodzeni z tragicznym losem, żegnają się z synem. W ostatniej chwili do ratowniczego statku wskakuje jeszcze pies, szczeniak o imieniu Krypto. „Zostaw, będzie się naszym synkiem opiekował”, mówi Lara do Jor-Ela. Planeta eksploduje. Dziecko i pies szczęśliwie uchodzą z życiem. Oczywiście bezpiecznie wylądują na Ziemi.
Potem przeskok o kilkadziesiąt lat w przód i superbohaterska rutyna w Metropolis. Kolejowa katastrofa? Superman z Superpsem (obaj w czerwonych pelerynach) legną pod pociągiem, zastępując brakującą część szyn. Potwór z zaświatów demolujący miejskie wieżowce? Szybka akcja pacyfikująca i szkodnik zneutralizowany. Luthor wprowadzający w życie swój kolejny złowieszczy plan? Z pomocą przychodzi cała Liga Sprawiedliwości. Troszkę bardziej trzeba się postarać, ale problem szybko zostaje rozwiązany. Dzień jak co dzień. Rano znowu zadzwoni budzik, znowu będzie trzeba przywdziać kostium herosa.
W DC Lidze Super-Pets twórcy w początkowych partiach chętnie sięgają po bogate zaplecze komiksowej ikonografii, wprowadzając nas w znane otoczenie, gdzie nawet wszystkie zagrożenia i przeciwnicy nie wykraczają poza spodziewaną normę. Reżyser, Jared Stern, prowadzi jednak narrację z „psiej” perspektywy i udaje mu się wrzucić kolejne wydarzenia w nowy kontekst oraz wywołać wrażenie paradoksu. Ratowanie ludzkości nabiera charakteru niewinnego spacerku z aportowaniem, a romans Clarka z dziennikarką Lois Lane jest właśnie tym poważnym zagrożeniem. Niebawem Krypto przestanie być dla swojego właściciela całym światem, jedynym przyjacielem. Pojawia się konkurencja, której nie wiadomo, jak się przeciwstawić.
Powyższa przeszkoda będzie musiała zejść na drugi plan w momencie, gdy Superman zostanie porwany, a Krypto osłabiony kryptonitem i pozbawiony wszystkich nadprzyrodzonych mocy. Złoczyńca jest w tym przypadku dość nietypowy. To zakochana (marząca o tym, by z wzajemnością) w Luthorze świnka morska. Mała ciałem, ale z wielkim ego. Aktualnie zamknięta w schronisku, ale już przygotowana do wielkiej ucieczki. Jeśli drogą do serca Lexa ma być schwytanie wszystkich członków Ligi Sprawiedliwości, to nie zatrzyma się przed niczym. Przydatny w tej operacji okaże się pewien minerał, wywołujący odwrotne efekty od kryptonitu. Jeden odbiera wszystkie moce, drugi je swoim promieniowaniem nadaje.
Na złamanie karku
Masterplan świnki wydaje się dopięty na ostatni guzik, gdyby nie kilka niespodziewanych okoliczności. Pierwszym, mniej dotkliwym, jest fakt, że kilka zwierząt ze schroniska razem z nią nabrało cudownych umiejętności i są zdecydowane, by pomóc Krypto w ratowniczej krucjacie. Drugim, nie do pokonania i z którego wynikają morały filmu (a one muszą przecież wybrzmieć krystalicznie), jest siła przyjaźni oraz bezinteresownej współpracy. Nasz wiodący psi bohater nauczy się, czym jest zaufanie, i będzie potrafił panować nad swoją zazdrością. Dowie się również, że o byciu super nie świadczy umiejętność latania czy rentgen w oczach. Prawdziwego herosa konstruuje niezłomny charakter i opanowanie.
Proste i przewidywalne wnioski, ale w DC Lidze Super-Pets ujęte one są całkiem zgrabnie, bez przesadnego patetyzmu, ale z właściwą dawką wzruszeń i mądrości. Animacja Jareda Sterna to pędzące na złamanie karku kino akcji, parodia i niezobowiązujący przypis do uniwersum Detective Comics. Żartobliwie wyśmiane zostaną „samotność” i „mrok” Batmana, a Flash będzie uwięziony jak chomik w kołowrotku. Liga Super-zwierzaków, w całości cokolwiek generyczna, fabularnie i wizualnie zachowawcza (nie znajdziemy tu stylistycznego żaru i intertekstualnych ambicji choćby Lego Batman: Film), pozostawia po sobie kilka zabawnych obrazków i trafionych ripost. To mało, ale przecież też w sam raz.