search
REKLAMA
Nowości kinowe

Babadook

Krzysztof Walecki

30 maja 2014

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

The-Babadook-PosterKlimatyzowana sala kinowa to jedno, ale gdy sam film powoduje, że włoski na ciele stają dęba, to już sztuka nie lada. Australijski horror o dziwnym tytule „Babadook” ucieka od sztuczek typowych dla wielu współczesnych filmów grozy, starając się stworzyć klimat opresji bardziej pasujący do dramatu psychologicznego niż opowieści z dreszczykiem. Równocześnie budzi tęsknotę za klasycznymi historiami o duchach i potworach, które rozwijały się niespiesznie, lecz urzekały swoją przemyślaną strukturą i tradycyjną realizacją. Debiut reżyserski Jennifer Kent może sprawić, że poczujecie się jak dzieci, które słuchając przerażającej bajki wolą przykryć się grubymi warstwami pościeli naiwnie wierząc, że pomoże to w konfrontacji z upiorem.

Samotna matka Amelia (znakomita Essie Davis z wiecznie zmęczoną twarzą) nie ma łatwo ze swoim sześcioletnim synem, Samuelem (dobry debiutujący Noah Wiseman). Chłopak nadal wierzy, że w nocy coś wyskoczy z jego szafy, co przekłada się na jego zamiłowanie w konstruowaniu różnego rodzaju broni, m.in. małej kuszy na lotki oraz przenośnej wyrzutni piłek. Niepokoi to Amelię, jej siostrę, również wychowawców, którzy wolą zorganizować dla Samuela indywidualny tok nauczania, w obawie o bezpieczeństwo innych dzieci. Zwłaszcza, że malec staje się nieznośny i wyjątkowo agresywny będąc przekonanym o istnieniu Babadooka, bohatera przerażającej książeczki dla dzieci, którą pewnego wieczoru znajduje wśród innych bajek. Zachowanie Sama doprowadza Amelię na skraj wyczerpania, a wkrótce i ona zaczyna dostrzegać ślady obecności zjawy.

Zagrożenie jest realne, wydaje się mówić Kent, ale jego źródłem wcale nie musi być upiór. Ta sugestia wydaje się napędzać film, w którym zarówno kobieta, jak i jej syn żyją nie tyle razem, ile obok siebie, każde zamknięte w swoim świecie. Sam ma dopiero 6 lat, więc jest to zrozumiałe, nawet gdy zachowuje się jak mały demon, jednak w przypadku jego matki taki stan rzeczy budzi obawy.

the-babadook

Jeszcze przed pojawieniem się tytułowego potwora atmosfera w domu głównych bohaterów wydaje się przytłaczająca. Ojciec chłopca zginął w wypadku samochodowym, wioząc ciężarną Amelię do szpitala. Od tego czasu pielęgnuje ona wspomnienie o nim, jednocześnie zakazując Samowi grzebać w jego rzeczach, zaś gdy syn mocniej się do niej przytula, wystraszona, odpycha go. Czyżby uważała, że jest coś niewłaściwego w jej relacjach z Samem? Może boi się, że kocha go za mocno. Albo, że nie kocha go wcale. Dla Amelii uczucie do nieżyjącego męża jest najwyraźniej nadal tak silne, że rzuca cień na miłość do swojego dziecka. Z całych sił stara się jednak być dobrą matką, po prostu ma ich coraz mniej. Nic więc dziwnego, że wraz z pojawieniem się zjawy, sama staje się agresywniejsza – z jednej strony chce bronić Sama przed koszmarną postacią, z drugiej wyzwala w niej skrywaną wrogość do chłopca. A może to sam Babadook ją opętał?

Kent bardzo odważnie korzysta z gatunkowego skarbca, nie bojąc się pokazać nam demonicznej postaci, zazwyczaj jednak skrytej w cieniu, bądź kompletnie nieruchomej. Babadook zdaje się być archetypowym upiorem z książek dla dzieci – ubrany na czarno, ze szponami zamiast palców i białą jak kreda twarzą, która ma nas przerażać. Zawsze zapowiada swoje przyjście i nawet jego głos (a raczej dźwięki jakie wydaje) budzi lęk. Istnieje tylko po to, aby straszyć, choć tylko dzieci; jego umowność za bardzo rzuca się w oczy, aby mógł przerażać również dorosłych. Ma jednak ułatwione zadanie, bo już sam dom Amelii i Samuela budzi niepokój. I nie chodzi tylko o to, że ściany pomalowane są w ciemnych kolorach, a do jednego z pokojów matka nie chce, aby chłopak wchodził. Z każdą kolejną sceną domostwo staje się coraz bardziej złowrogie, gdyż zastępuje matce i synowi świat zewnętrzny – łatwiej im zamknąć się w nim i walczyć ze swoim demonem niż rzeczywistością.

baba1

Pomimo całego psychologicznego bagażu oraz atmosfery opresji debiut Kent nie jest pozbawiony dyskretnego poczucia humoru oraz ukłonu w stronę horrorowej klasyki. Początkowe sceny, jeszcze przed pojawieniem się Babadooka, ukazują codzienność bohaterów, w której oglądanie szaf i zaglądanie pod łóżko, aby przekonać się, że potwora nie ma stanowi rytuał. Pojawienie się ludzi z opieki społecznej nie jest tak dramatyczne, jak można by oczekiwać, może dlatego, że matka i syn nie kryją się z tym, jacy są naprawdę. Nawet oglądane w telewizji przez Amelię „Czarne święto” Mario Bavy staje się żartem – z jednej strony umowna charakteryzacja postaci może bawić, z drugiej bohaterka filmu Kent z łatwością odnajdzie na ekranie telewizora podobieństwa do swojej sytuacji.

Zwłaszcza w letnim sezonie, gdy kina przeżywają inwazję głośnych amerykańskich blockbusterów, „Babadook” jawi się jako coś niezwykłego, świeżego, bliskiego kinu artystycznemu, ale sprawnie operującego horrorowymi elementami. Jest na równi pokazem reżyserskiego kunsztu Jennifer Kent, jak i jej przenikliwości i wrażliwości wobec dziecięcej wyobraźni oraz świata traum dorosłych.

Trochę szkoda samego Babadooka, który bardziej sprawia wrażenie elementu dekoracji (wyjętej, należy dodać, z ekspresjonizmu niemieckiego) niż pełnoprawnego przeciwnika. Potwór nie jest tak straszny, jak być powinien, ale ludzcy bohaterowie nadrabiają to za niego z nawiązką.

REKLAMA