search
REKLAMA
Recenzje

AWATAR: OSTATNI WŁADCA WIATRU. Fantasy jak z obrazka z łyżką niejadalnego dziegciu [RECENZJA]

Czy ta opowieść o równowadze w świecie fantasy będzie inna niż wszystkie poprzednie?

Odys Korczyński

23 lutego 2024

REKLAMA

Opowieściom o równowadze i próbach jej zniszczenia w świecie fantasy nie ma końca. Gatunek ten po to właściwie powstał, żeby snuć tę niemal ludową historię, żebyśmy dostrzegali w niej wartość przydatną nie tylko rozrywkowo. Taki ryt wychowawczy próbował nadać animowanym losom Awatara M. Night Shyamalan, w aktorskiej wersji filmu, lecz poległ, bo jego Shyamalanizm gdzieś zniknął, zastąpiony przez blockbusterowość. A przedstawieniu historii Awatara jest potrzeby spokój, odhaczanie kolejnych elementów w fantastycznym świecie spod znaku magii i miecza, które przemówi do młodszego widza. A jest on równie ważny i nie powinno się go traktować po macoszemu, np. jeśli chodzi o formę estetyczną do niego kierowanych produkcji. Czekać więc musieliśmy 14 lat – tym razem na serial, który obejrzałem z zadziwieniem, mając wciąż żywą w pamięci próbę Shyamalana. Czy to poszanowanie dla dzieci jednak wystarcza, a może również ogranicza?

Nie zamierzam wersji Shyamalana zupełnie spisywać na straty. W skali od 1 do 10 przyznałem jej nawet ocenę w samym środku, tylko zawsze mi w tej historii czegoś brakowało. Wiem, że to brzmi enigmatycznie, to stwierdzenie „czegoś”, ale musiałem dopiero obejrzeć najnowszy serial Alberta Kima, żeby dokładnie zwerbalizować ten brak. Poprzednio byłem zawiedziony skrótowością narracji, naiwnie sądząc, że wynagrodzą mi to bardziej znani aktorzy (chociażby Dev Patel). Teraz wiem, jaką wartość ma w tej historii spokojniejszy i dokładniejszy rytm fabuły, mimo mniej znanych aktorów, ale warsztatowo dobrze przygotowanych, oraz pewien świetny zabieg fabularny z wcielaniem się awatarów. Powoduje on, że niewątpliwie produkcja jest odbierana jako dojrzalsza, zwłaszcza w zakresie wymyślnych sekwencji walk. Nie mogę go zdradzić, ale ujął mnie i bardzo czekam na wasze w tej kwestii refleksje.

Generalnie serial ogląda się jak wysokobudżetową produkcję, a takiego wrażenia podczas seansu filmu Shyamalana nie miałem. Czasami tylko podczas lotów na sześcionogim skrzyżowaniu niedźwiedzia z psem rzucał się w oczy green screen. Niektóre dialogi brzmiały naiwnie, a z odcinak na odcinek, kiedy bohaterowie podróżowali od wioski do wioski, dało się odczuć pewną zadaniowość fabuły – przewidywalność i zupełny brak twistów. Dla wytrawnych graczy w gry RPG może być to zaletą, ale niekoniecznie – w grach tego typu oczekuje się pewnego zrównoważenia liniowości z otwartym światem, żeby przypadkiem odbiorcy nie zniechęcić. W serialu są też liczne wpadki, np. szpiedzy ognia poruszający się na terytorium wroga w czerwonych płaszczach – mistrzostwo kamuflażu. Sporo jest również słownych tyrad o wolności, współpracy, odpowiedzialności i multikulturowości, chociaż to ostatnie akurat bardzo dyskretnie. Wrażliwcy na tym punkcie więc nie mają czym się przejmować, a zresztą będą to głównie dzieci i młodzież, którzy są jeszcze wolni od tego typu przywar.

Za to wizualizacje poszczególnych żywiołów są efektowne, ale nie efekciarskie, a to niełatwe, bo w historii kina znajdziemy tysiące przykładów efektów specjalnych przedstawiających najpierwotniejsze energie przyjęte w świecie fantasy – ogień, wodę, powietrze i ziemię. Tytułowy Awatar ma władać nimi jednocześnie, ale coś, co je spaja, to zupełnie inny rodzaj energii, najtrudniejszy do zaprezentowania – siła psychiczna albo coś w rodzaju wręcz parapsychicznych zdolności, często przedstawianych w literaturze, grach i filmach spod tego gatunku jako magia umysłu. Ogólnie więc jest kolorowo, ładnie, wciągająco, lecz wciąż nie kultowo. Bohater rozminął się z tym wizerunkiem pamiętnego herosa ze względu na aktorską osobowość, wiek oraz sposób zaprezentowania mentalnej konwersji. Pamiętajmy jednak, że serial ten jest kierowany do widzów dopiero rozpoczynających filmową przygodę z fantasy, więc nie ma sensu spodziewać się tu konstruktów psychologicznych bohaterów rodem z Nieśmiertelnego, 9 czy też Trzech tysięcy lat tęsknoty. Awatar serial to przygoda, która z powodzeniem obroni się estetyką, nieco kulejąc w zakresie treści.

Może to paradoks, a może nie, bo zdarza się w filmach, na uwagę zasługuje droga, jaką pokonuje nie Awatar (Gordon Cormier), ale Książę Zuko (Dallas Liu). Na początku są to zaledwie drobnostki, ale przemiana kiełkuje, co przyjemnie jest obserwować. Serial dał tę okazję, żeby spowolnić ten proces. Szkoda, że towarzyszy temu płaski główny antagonista. Na szczęście fabuła nie skupia się na nim, tylko na podróży Awatara. Trochę w tym wszystkim stylistyki wziętej z Tolkiena, trochę z C.S. Lewisa, a może znajdzie się także kropla Sandersona. Są wymyślne choreografie walk, szpiegowskie zagrywki, dość koherentnie zbudowane światy żywiołów – nie mam tu na myśli wspominanej wcześniej przeze mnie wizualizacji w CGI mocy magicznej, ale elementy poszczególnych cywilizacji. Finał zaś może zaskoczyć, bo dopiero w ostatnim odcinku następuje tąpnięcie, a Awatar zmienia się nie do poznania. Bohaterowie nagle przyjmują nowe miejsca, a prosty podział na dobro i zło jest zupełnie nieoczywisty i ograniczający.

Awatar: Ostatni władca wiatru nie przetrwa dłużej niż rok w świadomości widzów i jestem pewny, że przegra z filmem Shyamalana, bo serialom trudniej jest się przebić, zwłaszcza że muszą obecnie konkurować z wieloma produkcjami o podobnej formie, rozpowszechnianymi w streamingu, czego nie było jeszcze w czasach premiery pełnometrażowego Awatara. No i jest przede wszystkim Avatar Jamesa Camerona, a to podobieństwo nazw ma kolosalne znaczenie w odbiorze filmów oraz tworzeniu ich obrazów w wyobraźni. To ciekawa zależność i może najpoważniejszy „strzał w stopę”, jaki mogła sprawić sobie promocja zarówno Awatara Shyamalana, jak i Awatara Kima. Gdybyśmy mieli jeszcze na stronie system oceniania, jak kiedyś, dałbym nieco na wyrost 7, co pozwala mi bez wyrzutów sumienia polecić ten serial każdemu niezależnie od wieku, z naciskiem jednak na młodszych. Nie ma przekleństw, nie ma krwi, jest nonszalancka przygoda.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA