search
REKLAMA
Felietony

Powrót Mocy: Dlaczego „Zemsta Sithów” znów podbija serca fanów?

Dlaczego stary film z serii „Gwiezdne wojny” przyciąga tłumy do kin, podczas gdy nowe produkcje Disneya budzą mieszane uczucia wśród fanów?

Krzysztof Żwirski

6 maja 2025

REKLAMA

Sukces ponownego wydania „Zemsty Sithów” – filmu z 2005 roku – to dobry punkt wyjścia do głębszej refleksji nad kondycją uniwersum Gwiezdnych wojen. Kwota 25,2 mln dolarów uzyskana w pierwszy weekend wyświetlania przewyższyła wznowienie kultowego Titanica, a nawet powrót Avatara na wielki ekran. Co więcej, tylko specjalna edycja Nowej nadziei z 1997 roku może pochwalić się lepszym otwarciem wśród wszystkich wznowień z uniwersum stworzonego przez George’a Lucasa.

Co tak naprawdę mówi nam ten fenomen o relacji między fanami a uniwersum Gwiezdnych wojen? Dlaczego filmy sprzed lat przyciągają tłumy, podczas gdy nowsze produkcje wywołują tak skrajne reakcje?

Tożsamość uniwersum – utracona w przekładzie

Prequel trylogii Lucasa, mimo początkowej krytyki, zachował spójną koncepcję świata i jednolitą tożsamość opowieści. Lucas, przy wszystkich swoich wadach jako reżyser, był architektem z precyzyjną budową świata, który rozpoczynał się słowami „Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…”. Nowe produkcje – począwszy od Przebudzenia Mocy – wydają się błądzić między nostalgicznym odtwarzaniem znanych motywów a próbami wyznaczenia nowych kierunków, nie znajdując równowagi w żadnym z tych podejść.
Czy przejęcie przez korporacyjną machinę Disneya nie wydrenowało duszy z ukochanej serii? Przyglądając się kreatywnym decyzjom przy trylogii sequeli, trudno nie odczuć głębokiego rozczarowania – zabrakło spójnej, całościowej wizji. J.J. Abrams położył fundamenty, które Rian Johnson z premedytacją rozmontował, by potem Abrams gorączkowo próbował skleić te rozbite fragmenty. Efekt? Chaotyczna układanka pozbawiona zarówno wewnętrznej logiki, jak i tego, co najważniejsze – autentycznego emocjonalnego rezonansu, który przez dekady definiował magię Gwiezdnych wojen.

REKLAMA

Bohaterowie bez podróży

Prequelowa trylogia, mimo swoich fabularnych potknięć, opowiadała historię tragicznej transformacji Anakina Skywalkera. Ścieżka od niewinnego chłopca po upadłego rycerza Jedi miała swój wewnętrzny sens i emocjonalny ciężar. W przypadku Rey, Finna czy Poego znajdujemy postacie z interesującym potencjałem, który nigdy nie został w pełni wykorzystany.
Co właściwie wiemy o ich motywacjach, lękach, pragnieniach? Jak zmieniają się na przestrzeni trzech filmów? Rey przeskakuje od jednej mocy do drugiej bez wyraźnego treningu, Finn nigdy nie rozwija swojego potencjału eksszturmowca, a Poe pozostaje jednowymiarowym, choć charyzmatycznym pilotem.
Porównajmy to z ewolucją Luke’a – od naiwnego farmera po mistrza Jedi – czy nawet Anakina, którego przemiana w Vadera, mimo realizacyjnych wad, posiadała emocjonalną logikę.

Dekonstrukcja bez satysfakcji

Rian Johnson w Ostatnim Jedi podjął ambitną próbę podważenia wielu mitów i oczekiwań związanych z uniwersum. Zabicie Snoke’a, odsunięcie Luke’a od bitwy czy rewelacje dotyczące rodziców Rey miały zaskoczyć i odmłodzić serię. Problem w tym, że przewartościowanie bez satysfakcjonującej alternatywy pozostawia uczucie pustki. Co właściwie zyskaliśmy jako widzowie na tych zwrotach akcji? Czy nowa historia zastępująca stary mit była równie inspirująca i emocjonalnie angażująca? Dla wielu fanów – nie. Obalenie oczekiwań może być potężnym narzędziem opowiadania, ale wymaga zaproponowania czegoś równie znaczącego w zamian.

„Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi”

Dziedzictwo potraktowane jako rekwizyt

Powrót Palpatine’a w Skywalker. Odrodzenie to przykład traktowania dziedzictwa serii jako prostego chwytu marketingowego. Zamiast organicznego włączenia elementów przeszłości w nową opowieść, otrzymaliśmy fabularny skrót, który podważał znaczenie ofiary Anakina/Vadera z oryginalnej trylogii.
Czy widzicie różnicę między hołdem a eksploatacją nostalgii? W serialu The Mandalorian pojawienie się Luke’a Skywalkera miało dramatyczny sens i emocjonalną głębię. W Skywalker. Odrodzenie powrót Imperatora wydał się desperackim ruchem scenarzystów niemających pomysłu na własną historię.

Paradoksalnie, mimo prób odcięcia się od przeszłości, nowa trylogia nigdy tak naprawdę nie odważyła się zbudować czegoś autentycznie świeżego. Porównajmy to z Gwiezdnymi wojnami z 1977 roku – filmem, który odważnie łączył elementy space opery, westernu i samurajskich opowieści w coś, czego kino wcześniej nie widziało.

Co tak naprawdę odkrywczego wniosły sequele do mitologii Gwiezdnych wojen? Jakie nieznane światy, koncepcje, rasy czy technologie na trwałe zapisały się w wyobraźni widzów? Większość elementów wizualnych i konstrukcyjnych stanowiła wariacje na temat tego, co już widzieliśmy.

Komunikacja z fanami – dialog głuchych

Relacja między twórcami nowych filmów a długoletnimi fanami przerodziła się w toksyczny cykl. Krytyka z jednej strony spotykała się z oskarżeniami o seksizm czy rasizm z drugiej, zamykając przestrzeń na konstruktywny dialog o faktycznych problemach fabularnych i kreatywnych.
Czy możliwe jest krytykowanie postaci Rey bez bycia oskarżonym o mizoginię? Czy można dyskutować o problemach scenariuszowych bez wchodzenia w polityczne przepychanki? Dla wielu miłośników serii przestrzeń ta została zatracona, co tylko pogłębiło rozłam między nimi a marką.

Serialowa nadzieja

Prawda jest taka, że to seriale takie jak Mandalorian czy Andor pokazały, iż można tworzyć nowe, angażujące opowieści osadzone w uniwersum Gwiezdnych wojen, które szanują dziedzictwo, a jednocześnie posiadają własną tożsamość.
Co różni podejście Jona Favreau i Dave’a Filoniego od twórców nowej trylogii? Przede wszystkim autentyczna pasja połączona ze zrozumieniem tego, co stanowi esencję Gwiezdnych wojen – mieszanki przygody, mitologii, widowiska i głębszych tematów, takich jak poświęcenie, odkupienie czy natura władzy.

Powracając do naszego punktu wyjścia – sukcesu ponownego wydania Zemsty Sithów – możemy zastanowić się, co tak naprawdę przyciągnęło widzów do kin. Czy była to czysta nostalgia, czy może głód opowieści, które – mimo swoich wad – posiadają spójną wizję i emocjonalny rezonans?
Fakt, że film z 2005 roku generuje tak znaczące przychody w 2025 roku, sugeruje, że publiczność tęskni za określonym typem opowiadania historii, którego zabrakło w nowszych produkcjach. Jest to lekcja, której Disney zdaje się powoli uczyć, widząc sukces bardziej autentycznych podejść reprezentowanych przez niektóre seriale.

Droga naprzód

Pytanie o przyszłość Gwiezdnych wojen nie jest już kwestią akademicką, lecz palącym problemem dla studia, które wydało miliardy na przejęcie tego dziedzictwa. Problem polega na tym, że właśnie te bezpieczne, nostalgiczne produkcje – jak wznowienie Zemsty Sithów – generują nieoczekiwane zyski, podczas gdy kosztowne eksperymenty spotykają się z chłodnym przyjęciem.
Sukces Zemsty Sithów nie jest jednak wezwaniem do bezrefleksyjnego kopiowania przeszłości. To raczej przypomnienie, że autentyczność i spójna wizja twórcza zawsze rezonują z widzami silniej niż korporacyjne strategie produktowe. Lucas mógł popełniać błędy, ale zawsze czuć było, że opowiada historię, w którą sam wierzy – nie historię zaprojektowaną przez komitet marketingowy.
Być może przyszłość tej galaktyki nie tkwi ani w desperackim trzymaniu się rodziny Skywalkerów, ani w odrzucaniu wszystkiego, co fani pokochali. Uniwersum bogate w tysiące planet, kultur i możliwości fabularnych pozwala na eksplorację tematów dotąd ledwie zasugerowanych. Co z opowieściami o cywilizacjach poza znanymi rubieżami? Co z historią Sithów sprzed czasów Palpatine’a? Co z kulturami, które rozwijały się równolegle do Republiki i Imperium, ale według własnych zasad?
Na tym polega prawdziwe wyzwanie dla Disneya – nie na znalezieniu „bezpiecznej” formuły, lecz na rekonstrukcji tego, co zawsze stanowiło istotę Gwiezdnych wojen: odwagi w łączeniu pradawnych, uniwersalnych opowieści z wizjonerskim spojrzeniem w przyszłość.

Krzysztof Żwirski

Krzysztof Żwirski

Teolog z dyplomem, inżynier z profesji. Nocami zanurza się w świat kinematografii, pochłaniając kolejne produkcje z nieustającym głodem odkrywcy. Jego myśli krążą między filozoficznymi rozważaniami a popkulturowymi refleksjami, znajdując ujście w tekstach na różnorodne tematy. Szczególne miejsce w jego sercu zajmują amerykańscy myśliciele i poeci, których słowa rezonują z jego własnym postrzeganiem świata. Zawsze gotów do głębokiej dyskusji, czy to o ostatnim serialowym odkryciu, czy o meandrach współczesnej filozofii. Z zamiłowaniem podejmuje się analizy trudnych tematów, szukając w nich nieoczywistych połączeń i znaczeń.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA