Willem Dafoe – aktor, osobowość, zjawisko. Aktor charakterystyczny, ale z szerokim wachlarzem umiejętności i możliwości. Aktorski kameleon, który wtapia się w role, równocześnie nie przestając być na ekranie Willemem Dafoe. Gwiazda filmów Davida Lyncha, Oliviera Stone’a, Roberta Eggersa, Wesa Andersona, Yórgosa Lánthimosa czy Seana Bakera, aktor grający w niezależnych eksperymentach i superbohaterskich blockbusterach. Człowiek bez Oscara, ale ikoniczny jak Oscary same w sobie. Człowiek, który jest równocześnie jednym z najwybitniejszych współczesnych aktorów i memem. Czy żyjemy w epoce Willema Dafoe? Co sprawia, że Dafoe wydaje się postacią niemal większą niż kino i jest nie tyle zawodowym aktorem, co kulturowym fenomenem?
Urodzony 22 lipca 1955 roku w Appleton, Wisconsin William J. Dafoe był jednym z ośmiorga dzieci pary medyków, a w jego żyłach płynie krew pochodzenia irlandzko-szkocko-angielsko-niemieckiego. W szkole średniej przylgnęła do niego wariacja imienia brzmiąca „Willem”, którą posługuje się zawodowo do dziś. Studiował na wydziale teatralnym stanowego uniwersytetu w Wisconsin, lecz porzucił edukację formalną na rzecz zbierania doświadczeń z eksperymentalnym Theater X i innymi formacjami artystycznymi. Karierę filmową rozpoczął na wysokiej nucie – od niewielkiej roli w (nie)sławnych Wrotach niebios Michaela Cimino. Przełomem był dla niego jednak występ w Plutonie Oliviera Stone’a z 1986 roku, który przyniósł mu pierwszą z trzech nominacji do Oscara za rolę drugoplanową. Kolejne otrzymał za Cień wampira (2001) i The Florida Project (2017), w 2018 roku dorzucając jeszcze nominację w kategorii pierwszoplanowej za tytułową rolę w Van Gogh. U bram wieczności, za którą otrzymał nagrodę aktorską na festiwalu w Wenecji.
Żadna z nominacji nie przełożyła się na statuetkę (podobnie jak cztery nominacje do Złotych Globów), ale nie przeszkodziło to Dafoe zbudować legendarną spuściznę filmową. Amerykanin nie należy do aktorów kolekcjonujących statuetki, ale raczej intrygujące role. Przełom lat 80. i 90. ugruntował jego pozycję jako nowej gwiazdy kina autorskiego i ambitnego, dzięki rolom m.in. w Ostatnim kuszeniu Chrystusa Martina Scorsese, Missisipi w ogniu Alana Parkera czy Dzikości serca Davida Lyncha. Charakterystyczna fizjonomia i intuicja każąca szukać ról ciekawych bardziej niż komercyjnych sprawiły, że lata 90. to w karierze Dafoe czas budowania portfolio głównie na rolach drugoplanowych, epizodycznych i charakterystycznych, tak jak w Locie Intrudera, Speed 2, Angielskim pacjencie, eXistenZ Davida Cronenberga czy kultowych Świętych z Bostonu. Podsumowaniem trajektorii kariery Willema na tym etapie był rok 2000, w którym wcielił się w Maxa Schrecka we wspominanym Cieniu wampira oraz detektywa Donalda Kimballa w pamiętnym American Psycho. Ten drugi otworzył mu ponownie drzwi do mainstreamu, w którym zaznaczył swoją obecność rolą Zielonego Goblina w Spider-Manie Sama Raimiego. Choć od tego czasu regularnie możemy oglądać Dafoe w blockbusterach takich jak John Wick, Wielki mur czy Aquaman, trzon jego obfitej w projekty kariery stanowią role niezależne i arthouse’owe u takich twórców jak Lars von Trier, bracia Coen, Abel Ferrara, Paul Schrader czy Robert Eggers – który ostatnio postanowił obsadzić charakterystycznego aktora w roli Scrooge’a w nowej wersji Opowieści wigilijnej.
Kariera Dafoe robi wrażenie nie tylko liczbą projektów (do czerwca 2025 aktor ma na koncie 130 ról, a tylko w tym roku można było go oglądać już w aż trzech filmach), ale też ich różnorodnością. Co więcej, nawet małe występy Dafoe zapadają w pamięć, a czasem stają się memami – nawet jeśli ktoś nie oglądał American Psycho, Spider-Mana czy U bram wieczności kojarzy charakterystyczne kadry z Willemem Dafoe z tych filmów. Nie jest też tak, że jako aktor obdarzony brutalistyczną urodą robi karierę na filmach klasy B – Dafoe regularnie pojawia się w głównych filmach klasy A współczesnego kina, nie dając się zaszufladkować (jak choćby współczesny Nicolas Cage) w sferze memów.
Los obdarzył Willema Dafoe specyficzną urodą, a artysta postanowił zrobić z niej swój atut. Charakterystyczna szczęka i wyłupiaste oczy sprawiają, że nawet w rolach całkowicie neutralnych i pozytywnych Dafoe ma w sobie pierwiastek animalistycznej dzikości. Zwłaszcza jeśli ta fizys spuentowana jest świdrującym spojrzeniem odtwórcy roli van Gogha. Całe ciało Dafoe jest zresztą obdarzone elastycznością i zwinnością, która ma w sobie coś szczególnego. W efekcie aktor jest w stanie w okamgnieniu przeistoczyć swoją postać ze zwykłej osoby w siłę natury, a niepozorny uśmiech czy gest mają potencjał, by stać się w nieskończoność repostowanym memem. Lata ról dziwaków i indywiduów sprawiły, że obecnie Dafoe jest marką samą w sobie, a aktor nierzadko bywa angażowany by „był Willemem Dafoe” – jak choćby w tegorocznej familijnej Legendzie Ochi. Twarz Willema trudno zapomnieć, co ten skrzętnie wykorzystuje, panując niepodzielnie w królestwie filmowej kontrolowanej dziwaczności, niepokoju i mimicznej groteski.
Jak już jednak wspomniałem, Dafoe nie poprzestaje na byciu specjalistą od ról dziwaków i ekscentryków. Regularnie pokazuje, że charakterystyczna fizyczność nie przeszkadza mu w rolach poważnych, skoncentrowanych na historii i psychologii postaci. A czasem potrafi pomóc w rozbudowaniu bohatera o pierwiastek szaleństwa czy chtonicznej energii. Specjalnością Dafoe jest łączenie swojej dziwaczności oraz dzikości z nienagannym warsztatem i tworzenie w ten sposób unikalnych, pamiętnych postaci – jak choćby w Biednych istotach czy Rodzajach życzliwości Lánthimosa, Dzikości serca Lyncha czy The Lighthouse Eggersa. W efekcie nie da się o Dafoe powiedzieć, że to aktor jednego tricku czy że sprawdza się w pewnych gatunkach – jak kameleon potrafi on dostroić się do danej konwencji, zbudować wiarygodną w świecie przedstawionym postać i wzbogacić wizję reżysera aktorskim popisem. W każdej roli daje też z siebie wszystko – trudno w jego filmografii wskazać pozycję, gdzie odpuścił lub zagrał na pół gwizdka. Dafoe umie błyszczeć nawet w filmach słabszych i nieudanych na innych polach. Sam jednak nie pozwala sobie na obniżenie poziomu, niezależnie od gatunku i rodzaju kreowanej postaci.
Na przestrzeni lat Willem Dafoe wielokrotnie udowadniał, że jest aktorem obdarzonym wielkim talentem, bez żadnych przypisów i gwiazdek. Pełna niuansów rola w Ostatnim kuszeniu Chrystusa, oscarowym Plutonie czy Missisipi w ogniu pokazują szeroki wachlarz typowo dramatycznych umiejętności aktora, który jest w stanie wydobyć ze swoich postaci ludzki pierwiastek, głębię emocji i życiowej autentyczności. Równocześnie Dafoe wybitnie kreuje czarne charaktery, czego dowody oglądać możemy w Dzikości serca czy Grand Budapest Hotel. Perełkami w jego filmografii są kreacje w psychologicznie złożonych i ekspresyjnych Antychryście i The Lighthouse, w których Dafoe udowadniał, że świetnie czuje się w aktorskiej szarży, nie gubiąc w jej trakcie perspektywy na odgrywaną postać, czego efektem są kreacje hipnotyzujące. Warsztatowo Dafoe to absolutna ekstraklasa, a dodatkowa umiejętność zarządzania swoją charyzmą i doskonałe odnajdywanie się w różnych konwencjach – od akcji, przez stonowane dramaty, aż po ekscentryczne ekscesy przypieczętowują status Willema Dafoe jako jednego z najwybitniejszych współczesnych aktorów.
Dafoe bez wątpienia jest też świadomy swojej fizyczności, co przełożyło się już we wczesnym etapie kariery na ikoniczną kreację u Lyncha czy później tych u Eggersa. Wie, że jego fizyczność jest specyficzna i umie ją wykorzystać. Wie, że jest pewnego rodzaju memem i potrafi inteligentnie z tym zagrać, kreując odjazdy swoich postaci. Sam wybór ról – szalonych naukowców, wampirów, mistyków i szaleńców – wskazuje, że Dafoe dobrze wie, z czym kojarzy się jego twarz i umie przekuć to na swój zawodowy atut. Równocześnie nie zatraca się w memiczności, cały czas bezbłędnie kapitalizując swój klasyczny warsztat. Wie, że widzowie chcą Willema Dafoe i daje im Willema Dafoe, za każdym razem jednak dopasowując tegoż do wizji konkretnego filmu. Nie można mu zarzucić, że jak Al Pacino czy współczesny Robert De Niro jest zawsze tą samą osobą – Willem Dafoe ma wiele oblicz, choć zawsze tę samą twarz.
To wszystko sprawia, że Willem Dafoe to więcej niż aktor. To fenomen kulturowy, ikona kina jako sztuki iluzji, mimikry i kreacji. Jest aktorem jedynym w swoim rodzaju, dystansując jako aktor-mem nawet kultowych Christophera Walkena i Nicolasa Cage’a. Dafoe się w swojej grze nie myli, a nawet jeśli się myli, to robi to tak, byśmy byli nim zachwyceni (jak w przepięknie koszmarnej Syberii Abla Ferrary). Ta umiejętność to prawdziwa sztuka, która buduje aktorowi pomnik ważniejszy niż tysiąc nagród branżowych. Nawet jeśli charakterystyczność czasem aktorowi ciąży, nie daje tego po sobie poznać. Dafoe na ekranie sprawia, iż możemy myśleć, że jest pierwszym aktorem w dziejach i wynalazł aktorstwo. To czyni go aktorem totalnym i kimś więcej niż aktorem – właśnie ikoną. Przed nim i po nim było i będzie wielu wybitnych aktorów, ale Willem Dafoe był, jest i będzie jeden – nie o wielu ludziach kina można to powiedzieć. Cieszmy się więc, że żyjemy w epoce Willema Dafoe, który hojnie raczy nas swoimi ekranowymi popisami.