POLSKIE odpowiedzi na HOLLYWOODZKIE hity
Aktualnie w kinach kasę trzepią 365 dni oraz Zenek, czyli polskie riposty na, odpowiednio, 50 twarzy Greya oraz Rocketmana / Bohemian Rhapsody. A już wkrótce na ekrany wejdzie W lesie dziś nie zaśnie nikt, czyli polska odpowiedź na amerykańskie slashery (w domyśle Piątek trzynastego). Lista podobnych tworów made over the Vistula jest jednak dłuższa. Oto zbiór naszych odpowiedzi na zagraniczne przeboje kinowe. Bez kolejności, bo poza PRL-em. I bynajmniej nie ku chwale ojczyzny, sorry.
Atak paniki
To polska odpowiedź na starsze o blisko cztery lata, startujące w oscarowym konkursie Dzikie historie (co ciekawe, statuetkę sprzątnęła im wtedy sprzed nosa… Ida). Tematem obu filmów jest permanentne wkurzenie (nie wiem zatem, skąd ta „panika” w polskim tytule, ale mniejsza), lecz na tym rodzimi twórcy nie poprzestali, umieszczając w swoim dziele także „scenę samolotową”. Gdyby elementów wspólnych było więcej, to można by pewnie spodziewać się pozwu, a sam film zyskałby miano remake’u. Szczęśliwie tak się nie stało, co jednak nie zmienia faktu, że i świeżość produkcji, i odzew na nią były jakieś takie mniejsze. Przyjmijmy jednak, że w tym wypadku mamy remis.
Diablo. Wyścig o wszystko
Twórcy nawet nie kryli się tutaj z tym, że Szybcy i wściekli stanowią inspirację. „Jedź szybko, kochaj wściekle” – krzyczały plakaty. I tyle z tego krzyku pozostało, bo tam, gdzie (i tak już niezbyt oryginalna sama w sobie) produkcja zza oceanu zaczęła dobijać do którejś tam części z rzędu i zarabiać miliardy miliardów dolarów, tam polskie Diablo (!) nie zdołało zwrócić nawet swoich pięciu milionów bidazłotówek budżetu i od razu trafiło do szufladki: złe, bo polskie. Ale czy można było się spodziewać czegoś innego?
Listy do M.
Słowiańska To właśnie miłość, czyli święta i… miłość, to chyba największy sukces Lechistanu na tym polu. Film Mitji Okorna (nie żartowałem z tą słowiańskością) doczekał się przecież aż dwóch sequeli i każdy kolejny wydaje się jeszcze popularniejszy. I zapewne na trzech częściach się nie skończy – wszak Gwiazdka jest co roku. Ale z drugiej strony brytyjski oryginał pozostaje nadal kochany przez publikę między innymi dlatego, że nie rozmienił się na drobne, wciąż pozostając – mimo wszystko – jedynym w swoim rodzaju. Tymczasem Listy do M. powoli stają się taką siódmą wodą po kisielu i na dobrą sprawę nie wyróżniają się z tłumu innych rodzimych komedii romantycznych.
Hiszpanka
To być może zaskoczenie, ale film Łukasza Barczyka to nasza własna… Incepcja. Tu również bohaterowie zmagają się ze sobą w czyjejś podświadomości, a jawa przenika się ze snem. Dodatkowo akcja osadzona jest w trakcie historycznych wydarzeń, co tylko podbija stawkę. Produkcja była chwalona za rozmach i nieszablonowość, ale ganiona za… wszystko inne, w tym fabularne zagmatwanie z poplątaniem i naleciałości jeszcze tysiąca innych zagranicznych produkcji. Zatem incepcję twórcy zrobili niejako sami sobie, a finansowa porażka będąca wynikiem zerowego zainteresowania publiki, postawiła kropkę nad i w rzeczonym słowie.
Kac Wawa
Kac Vegas był dość nieoczekiwanym hitem komediowym, zrealizowanym za psie pieniądze i opartym na banalnym pomyśle, który wręcz prosił się o przeniesienie na rodzimą ziemię – zwłaszcza znając zamiłowanie rodaków do eksploracji wszelkiej maści napojów wyskokowych. Więc po niespełna trzech latach od sukcesu oryginału polska ekipa ruszyła w miasto – konkretnie w samo centrum stolicy. Efektem był kac moralny większy od całego Vegas oraz film, który – podobnie jak prawdziwego kaca – chciałoby się jak najszybciej pozbyć, zapomnieć. Na zdrowie!
Fighter/Underdog
Rocky dekady temu ustawił w narożniku nie tylko to, jak powinny wyglądać filmy walki, ale i o sporcie w ogóle (pytanie, czy był on odpowiedzią Zachodu na naszego Boksera z 1966 roku?). I nawet amerykańskie filmy tego gatunku zjadają od pewnego czasu swój ogon. Zatem czego spodziewali się polscy producenci, robiąc w jednym sezonie XXI wieku aż dwie historyjki o facetach naparzających się na ringu / w klatce? Ta mocno spóźniona odpowiedź na cokolwiek związanego z ruchem i machaniem rękami na przeciwnika wprost musiała zakończyć się nokautem – zwłaszcza przy tak sztampowych, jakże „obcych” tytułach. I tak też się stało, ale tylko w przypadku jednego z rzeczonych dzieł. O ile Fighter padł na deski dość szybko, o tyle Underdog okazał się na tyle popularny i lubiany, że już pracują nad sequelem. Zatem ewenement? Bynajmniej, bo dalej pozostajemy tu raczej w klimatach Karate po polsku. Ale dobrze wiedzieć, że czasem, tak zwyczajnie, nawet zupełnym przypadkiem coś nam wychodzi. No i czyż ta zwycięska porażka nie jest w duchu Rocky’ego właśnie?