search
REKLAMA
Seriale TV

ORANGE IS THE NEW BLACK sezon 5. Jak co roku…

Berenika Kochan

4 sierpnia 2017

REKLAMA

Macie takich znajomych, z którymi spotykacie się raz do roku? Witacie ich z prawdziwą przyjemnością, ciekawi, co słychać, z wypiekami na twarzy przyjmując nowinki. Gadacie, dopóki nie przegadacie, dopóki rozmowa nie stanie się nużąca, w końcu zwyczajnie irytująca… Dopiero gdy zbliża się pożegnanie, nabieracie nowej energii. Właściwie to już wiecie, że przez cały rok będziecie tęsknić. Takie uczucia towarzyszyły mi przy oglądaniu piątego sezonu netfliksowego Orange Is the New Black.

Początek wciągnął w wir wydarzeń. Zaczął się tam, gdzie skończył sezon czwarty, z Dayanarą mierzącą z pistoletu w szumowinę Humphreya. Pamiętamy, że po śmierci nieodżałowanej Poussey nastąpiła eskalacja relacji na linii osadzone–strażnicy. Sezon piąty to wielka rewolucja, wymiana kompetencji. Tu więźniarki stają się paniami sytuacji i korzystają ze swoich przywilejów, aż się nasycą. Jedne upajają się pozorną wolnością, inne odkrywają w sobie brutalną stronę, niektóre zostają działaczkami sprawy, a reszta chce się odciąć od protestu. Trzynaście odcinków przygód w Litchfield rozgrywa się w czasie trzech dni – to kolejny eksperyment kolorowej Jenji Kohan.

Orange Is The New Black sezon piąty

Czy udany? Nie do końca. Ale nie przekona się ten, kto nie spróbuje. W tegorocznym OItNB siłą rzeczy nie mogło zabraknąć wypełniaczy, momentów nieistotnych dla przebiegu akcji, leniwych spojrzeń na bohaterki. Na szczęście perypetie Piper Chapman (Taylor Schilling) nie zajmują już tak wiele czasu ekranowego, ten podzielono bardziej równomiernie. Swoją drogą, czy jest drugi taki serial, w którym główny bohater irytowałby 80% widowni? Na pierwszy ogień wysuwają się za to Dayanara (Dascha Polanco), Maria (Jessica Pimentel), Taystee (Danielle Brooks), tradycyjnie gangi Galiny Reznikov, #BlackLatteMatters, skinheadek, Latynosek. Zabawiają duety: świeżo upieczone vlogerki Maritza i Flaca oraz nieskończone ćpunki Leanne i Angie. Najbardziej zaskoczył mnie wątek Friedy (Dale Soules), która okazała się niekwestionowaną królową survivalu w więziennym chaosie.

Przejdźmy do najważniejszego: czy w piątym sezonie Orange Is the New Black czuć emocje? Kilkaset metrów kwadratowych wypełnionych rozszalałymi kobietami powinno zafundować widzowi prawdziwy rollercoaster. Do pewnego momentu tak jest, a chaos w głowie wzmaga zepsuty więzienny alarm, który towarzyszy akcji niemal przez cały z odcinków. OItNB według mnie zawsze mocniejszy był w dramacie (jeden z epizodów ociera się nawet o stylistykę horroru), jednak twórcom udało się zachować równowagę pomiędzy poważniejszymi a komediowymi sekwencjami. W środku akcja nieco flaczeje, rozbija się na drobne. Miałam jej dość tak, jak dość ma się marudzących ludzi. O ile mniej ciekawe momenty sezonu czwartego przeczekiwało się, by zobaczyć kolejne sceny z Poussey i Soso, Judy King czy Piscatellą i nowymi strażnikami, tak w sezonie piątym uwagę przykuwały dopiero mocne końcówki odcinków.

Orange Is The New Black sezon piąty

Wszyscy wiedzieli, że odcinek trzynasty przynajmniej po części oczyści atmosferę i zakończy się zawieszeniem akcji w zapierającym dech w piersiach momencie. Siła serialu tkwi jednak w jego harmonii. Między momentami komediowymi i dramatycznymi, wciągającymi i nudnymi jak życie Amiszów (high five, Leanne), wydarzeniami drobnymi i bombardowaniami. Te rozkładają się na niezwykle rozległą, różnorodną i bardzo zdolną obsadę. To też jest sztuka: obdzielić kilkanaście do kilkudziesięciu osób pięćdziesięcioma minutami odcinka bez wrażenia chaosu. Do tego jeszcze retrospekcje z życia przed kratami i wydarzenia poza nimi!

Wracając do metafory ze wstępu: fajnie, że wpadłeś, piąty sezonie. Po części bez zapowiedzi (pisaliśmy o dziesięciu odcinkach, które wyciekły do sieci miesiąc przed premierą), ale było miło. Do zobaczenia, jak zwykle, za rok. I za dwa. Trzeciego jeszcze nie jesteśmy pewni, ale jeśli postarasz się mieć z nami dobre relacje, to czemu nie?

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA