search
REKLAMA
Artykuł

Andrzej Wajda – uśmiech idola. Relacja ze spotkania z wybitnym reżyserem

Maciej Niedźwiedzki

13 marca 2014

REKLAMA

Na półkach w księgarniach ląduje właśnie książka zbierająca korespondencję Andrzeja Wajdy z Jarosławem Iwaszkiewiczem. Właśnie na tą okoliczność zorganizowano spotkanie z wybitnym polskim reżyserem. 

Gdyby spróbować oddać znaczenie Andrzeja Wajdy dla kina (szczególnie polskiego) to byłby tym czym są Wielka Rewolucja Francuska czy Solidarność dla historii powszechnej.  Ukaże się wtedy jako gigantycznych rozmiarów pomnik, wieszcz historii, kultury wysokiej i wiedzy, który w swoje filmy wtłacza potężną energię i zastępy ludzi, by oddać na ekranie całe środowiska, całe społeczeństwa – od żebraka w łachmanach, przez kupców, robotników po przedsiębiorców z wypchanymi portfelami. A sam Wajda – to globalny władca mający pod kontrolą każdy detal na planie, każdy okruszek chleba w kadrze. Reżysera Dantona nie zaskoczysz, bo z każdej strony cię widzi, nie olśnisz bo wszystko wie, rozumie, zna.

Obok Milosa Formana i Polańskiego, Wajda to jeden z niewielu filmowców z Europy Wschodniej, który przebił się do powszechnej świadomości ludzi kina – od przygodnych telewidzów po producentów. Gość festiwalu w Wenecji, laureat Złotej Palmy, Oscara. Pozostałymi nagrodami, wyróżnieniami i nominacjami można by było pół polskiego kina hojnie obdarować. Twórca Popiołu i diamentu rzuca cień na całe polskie kino, spod którego nie da się uciec. Twórczością Andrzeja Wajdy mierzy się epokę, historię, czas i politykę. Ten 88-letni starszy pan filmów już kręcić nie musi, ale chyba potrzebuje. Podobnie jak Woody Allen, który rolę jaką pełni w jego życiu kino może porównać do jedynie tej, jaką ma powietrze dla ludzkiego organizmu. Wajda to cesarz polskiego kina i jego najważniejszy ambasador.

Przyłączam się do budowania tego pomnika. Chętnie dokładam swoją cegiełkę. Oczywiście jest w tym patos, podniosłość i waga – ale jak rzadko kiedy powstałe naturalnie i właściwie. O Wajdzie w innym tonie napisać nie potrafię. Nie zawsze jednak ten reżyser mierzy się z historią. Kręci też subtelnie, delikatnie, z niespotykaną wrażliwością. Taka jest Brzezina, takie są Panny z Wilka – taka jest też proza Jarosława Iwaszkiewicza.

Na półkach w księgarniach ląduje właśnie książka zbierająca ich korespondencję z lat siedemdziesiątych. Właśnie na tę okoliczność zorganizowano spotkanie z Wajdą. Rozpoczęło się ono od projekcji dokumentu Pogoda domu w jego reżyserii. Jego bohaterem jest Jarosław Iwaszkiewicz, który po latach wraca do rodzinnego domu w Byszewach. Opowiada o jego mieszkańcach, historii i piętnie jaki odcisnął na późniejszą twórczość. Wajda wplata w to fragmenty Panien z Wilka i dzięki temu tworzy świat, w którym granica między wspomnieniami a literacko-filmową fikcją zostaje rozmyta.

iwasz

Reżyser zdecydował się promować to wydawnictwo w krakowskim muzeum sztuki i techniki japońskiej Manggha (którego jest założycielem i fundatorem). Nigdy do tej pory Andrzeja Wajdy nie widziałem. Zazwyczaj spoglądał na mnie z filmowych albumów, zdjęć w gazetach, poznawałem go z biografii i filmowych analiz jego dzieł. Teraz była idealna okazja, by go na żywo posłuchać, by zszedł z napisów początkowych swoich filmów, z czerwonego dywanu i relacji z prasowych konferencji. Wziąłem ze sobą egzemplarz Ziemi Obiecanej licząc na autograf. Zapowiadało się dosyć oficjalnie: w hallu ludzie w garniturach, fortepian na scenie i planowany odczyt wybranych listów wymienianych między pisarzem a reżyserem. Wajda czytał te, których sam autorem był, a zmarłego już Iwaszkiewicza zastępował Marek Kondrat. Na szczęście ta poważna atmosfera najwyraźniej nie pasowała samemu Wajdzie. Nie bardzo był zainteresowany tekstem, który głównie opierał się na wymianie uprzejmości: „Drogi pani Andrzeju”, „Drogi panie Jarosławie”, „rączki całuje”, „Serdecznie pozdrawiam”. Reżyser kilkukrotnie przerywał czytanie, by coś wyjaśnić, zagadać, pogawędzić i pośmiać się z samego siebie.

W jednej z takich dygresji Wajda wręcz wyrzekł się reżyserii Smugi cienia. Do dzisiaj chyba nie znosi morskiego kołysania i jak powiedział (cytuję z pamięci): „Reżyserowałem z okna hotelu. Na statku był Witold Sobociński – dla, którego im trudniej tym lepiej. Wszystko świetnie kontrolował, a ja patrzyłem przez lornetkę czy skończyli kręcić”. Wajda schodził z pomnika, nie był już jedynie „wielkim reżyserem, niedostępnym twórcą Ziemi Obiecanej”, ale poczciwym, gadatliwym, starszym panem – dziadkiem, którego chętnie nauczyłbyś obsługi komputera. Jego zachowanie nie jest pozą czy udawaną skromnością ponieważ Wajda nie musi nikomu nic udowadniać.

Smudze cienia oczywiście grał również Kondrat, który wplótł w opowieść Wajdy zabawną anegdotkę. Adaptacja powieści Conrada była kręcona u wybrzeży Bułgarii. Podczas zdjęć w nocy pojawił się mały techniczny problem w postaci rozświetlonego, czterdziestotysięcznego portowego miasteczka. Filmowcy skarżyli się na to, bowiem akcja miała rozgrywać na środku oceanu, nad którym lśnić miały jedynie gwiazdy. Burmistrz szybko zareagował i w jedną chwilę wyłączył prąd w całym miasteczku, tak by Andrzej Wajda spokojnie mógł kręcić. Ponadto, w trakcie snucia kolejnych opowieści, uznanemu reżyserowi zdarzyło się również zapomnieć nazwiska noblisty Cz. Miłosza i dobrze mu znanego aktora A. Seweryna – wtedy znacząco uderzał ręką w stół sygnalizując, jakby to była nasza wina, że wyleciały mu z głowy. Mimo podeszłego wieku, zdrowotnych problemów bije od niego niesamowita energia i pogoda ducha. Ma przy tym do siebie i swojej twórczości dystans i intelektualny refleks. Może czas na drugą w karierze komedię?

wajda

Wielki Andrzej Wajda odziera się z wizerunku artysty-wizjonera. Schodzi na ziemię, zrzucając kolejne cegły, cegiełki, które wyniosły go ponad wszystkich. Spoglądał na mnie nie z kinowego ekranu  jako demiurg, zegarmistrz historii i wychowawca, ale osoba dzieląca z nami te same problemy, mająca to same pochodzenie, zmartwienia i radości. Przyjemnie jest słyszeć brzmienie schodzącego z piedestału herosa. Kiedy każdy kolejny krok jest lżejszy i zwyczajnie ludzki. Gdy twój idol odrywa się od zmitologizowanego obrazu, a spokojny podpis lekko drżącej ręki uświadamia, że za Popiołem i diamentem, Dantonem, Ziemią Obiecaną, Kanałem stoi człowiek podobny do ciebie.

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA