Żądło
Tekst z archiwum film.org.pl.
Dzisiaj, blisko 40 lat po premierze „Żądła”, trudno uwierzyć, że ten znakomity klasyk i zdobywca 7 Oscarów powstał w zasadzie przypadkiem. Scenarzysta David S. Wardow wpadł na pomysł jego realizacji podczas pracy nad filmem “Jego najlepszy numer” z Donaldem Sutherlandem i Jane Fondą. Podzielił się swoimi przemyśleniami z reżyserem Georgem Royem Hillem, a ten, zachwycony konceptem, postanowił przyłączyć się do produkcji.
Problemy pojawiły się już na samym początku. Rola Hookera, napisana z myślą o Robercie Redfordzie, została przez aktora odrzucona. Drugi w kolejności był Jack Nicholson, który również nie wykazał zainteresowania. Na szczęście po długotrwałych negocjacjach Redford dał się namówić na występ. Jego partnerem został Paul Newman, z którym wcześniej spotkał się na planie świetnie przyjętego „Butcha Cassidy i Sundance Kida” z 1969 roku. Po skompletowaniu reszty obsady przystąpiono do realizacji, a zdjęcia rozpoczęły się 22 stycznia 1973 roku.
Mimo że akcja „Żądła” dzieje się w Chicago, większość zdjęć nakręcono w Los Angeles, Pasadenie i na tyłach Universal Studios. Powodem tych zawirowań był ówczesny burmistrz miasta Richard J. Daley, który początkowo nie chciał wydać zezwolenia na kręcenie filmu, jednak pod naciskiem wytwórni zgodził się na trzy dni zdjęciowe w Illinois.
Historia jest w gruncie rzeczy bardzo prosta. Można powiedzieć, że wręcz banalna, bo oto mamy Chicago, lata 30., John Hooker i Luther Coleman są parą drobnych oszustów, którzy przez przypadek obrabiają kuriera jednego z najpotężniejszych gangsterów w mieście, Doyle’a Lonnegana. Mafiozo wydaje na nich wyrok. Hookerowi udaje się ujść z zasadzki z życiem, ale jego partner ginie. W akcie zemsty John postanawia odnaleźć starego przyjaciela Luthera, Henry’ego Gondorffa, i razem z nim zorganizować wielki przekręt, który doprowadzi do upadku mafijnego imperium Lonnegana. Nic nadzwyczajnego, prawda? A jednak oglądając „Żądło” odczuwamy to zupełnie inaczej. Reżyser tworzy ze znanych nam składników nietypowy koktajl, a my łykamy go bez popity i prosimy o więcej. Ten świat wciąga i nie pozwala się oderwać ani na chwilę, od samego początku aż po napisy końcowe. Ameryka, mimo że brudna, zaśmiecona i przedstawiona jako gniazdo oszustów, gangsterów i kanciarzy, wydaje się wręcz baśniowa. Chcemy przeniknąć do tej rzeczywistości i uczestniczyć w wydarzeniach na ekranie. Założyć garnitur i kapelusz, poprosić barmana o szklaneczkę whisky i zasiąść do stołu z ekipą, aby obmyślać dalszą część planu.
Ogromna w tym zasługa aktorów, a zwłaszcza pary głównych bohaterów, brawurowo zagranych przez Redforda i Newmana. Lekkość tej relacji, jej kumpelski charakter, drobne złośliwości, którymi się obdarzają – wszystko to sprawia, że nie sposób przestać się uśmiechać. Widać między nimi niesamowitą chemię. Ich postaci są charyzmatyczne, przebojowe, ale mają także w sobie głęboko ludzki pierwiastek. Hooker i Gondorff odczuwają wątpliwości, niepokój i strach, dzięki czemu są autentyczni, a my zżywamy się z nimi od samego początku. Pozostała część obsady nie daje się przyćmić i dzielnie dotrzymuje głównym bohaterom kroku. Na uznanie zasługuje zwłaszcza Robert Shaw jako Doyle Lonnegan. Bezwzględny i podejrzliwy gangster, który mimo całego swojego sprytu daje się wodzić za nos antagonistom, którzy wydają się kompletnie nie przejmować tym, z kim mają do czynienia. Wietrząc możliwość zarobienia dużych pieniędzy, godzi się na różnego rodzaju przytyki, przez co momentami wygląda na zagubionego i zdezorientowanego. W ramach ciekawostki – aktor na kilka tygodni przed rozpoczęciem zdjęć uszkodził sobie więzadła w kolanie, więc jego utykanie jest jak najbardziej autentyczne. Nie można zapomnieć także o nieodżałowanym Rayu Walstonie czy Eileen Brennan, którzy idealnie dopełniają dzieła. Interakcje między tymi wszystkimi postaciami to dla widzów źródło nieustannej uciechy.
Reżyser podzielił fabułę na sześć aktów, dzięki czemu narracja jest prowadzona niezwykle płynnie, a widz ani przez chwilę nie ma prawa poczuć się znudzony czy zagubiony. Opowieść toczy się niezwykle lekko, aż do finału, który – mimo że film ma ponad 40 lat – dalej potrafi zaskoczyć i sprawić, że będziemy się śmiali sami z siebie.
Mówiąc o „Żądle” nie można zapomnieć także o warstwie technicznej filmu, a ta jest absolutnie olśniewająca. Twórcom idealnie udało się odtworzyć klimat lat 20. i 30. w Stanach Zjednoczonych. Scenografie, kostiumy czy dekoracje sprawiają, że czujemy, jakby czas cofnął się 80 lat. Kostiumy, scenografie, dbałość o każdy detal, to wszystko potrafi zachwycić i urzec. To samo tyczy się muzyki z nieśmiertelnym motywem głównym w wykonaniu Scotta Joplina. Kto raz usłyszał tę melodię, ten zapamięta ją do końca życia.
„Żądło” było skazane na sukces. Błyskotliwy scenariusz, fantastyczne kreacje aktorskie, lekkie dialogi i sposób prowadzenia narracji sprawiły, że film okazał się hitem. Gala Oscarów w 1974 roku tylko to potwierdziła, obraz zdobył 7 statuetek, w tym dla najlepszego filmu, reżysera oraz za najlepszy scenariusz. Nagrodzone zostały również scenografia, kostiumy, montaż i muzyka.
Produkcja cieszyła się ogromną popularnością, stając się przebojem i zarabiając na całym świecie ponad 155 mln dolarów. Jak ogląda się obraz Hilla niemal 40 lat od premiery? Doskonale! „Żądło” jest jak wino, im starsze, tym lepsze. Można co prawda przyczepić się do pewnej naiwności, dowodzić, że podobnych produkcji powstało od tego czasu bardzo dużo, jednak klimat filmu jest niepodrabialny. Niektórych (nielicznych) może razić również dająca o sobie miejscami znać teatralność, jednak „Żądło” to absolutny klasyk, który każdy szanujący się kinoman powinien znać. Tak inteligentnych, błyskotliwych i lekkich filmów już się niestety nie kręci. Arcydzieło.