Wielka Szóstka
Walt Disney Pictures powiększa swój repertuar bohaterów wyciągniętych z kart komiksów Marvela. W przeciwieństwie do lat poprzednich w 2014 roku sięga również po postaci mniej znane, buduje opowieści wokół superbohaterów nie tak ikonicznych jak Kapitan Ameryka czy Iron Man. Powiększa uniwersum, oddalając się od mainstreamu, zjeżdża z głównej autostrady, by na bocznych drogach odnaleźć nowych herosów. Peter Quill, Drax czy Baymax to bohaterowie o twarzach nie tak rozpoznawalnych, to bohaterowie których zwyczaje i maniery dopiero poznajemy, a świat, po którym się poruszają, jest dla nas podobnie obcy jak zaludniające go postaci. Disney opowiadając właśnie o nich, wznosi się na wyżyny kreatywności. Pomaga mu na pewno fakt, że nie jest zniewolony przez oczekiwania milionów fanów przywiązanych do wykształconej ikonografii i wyczulonych na jakąkolwiek ingerencję w kanon. W obrębie adaptacji Strażników Galaktyki i Wielkiej Szóstki Disney na pewno może pozwolić sobie na więcej. Nie wiem, czy dla dobra oryginalnego komiksu, ale na pewno korzystnie dla filmu.
Nie jestem ekspertem, nie zaczytuję się w komiksach, nie wyłapuję wszystkich naciągnięć, zmian i mniejszych lub większych modyfikacji animowanej Wielkiej Szóstki względem papierowego oryginału, którego prawdopodobnie jak większość nie znam. Tak naprawdę też nie czuję obowiązku względem filmu, by znać to, czym jego autorzy się inspirowali. Moim głównym argumentem nie będzie więc fakt, że jest to doskonała adaptacja wydobywająca z dzieł Stevena Seagle’a i Duncona Rouleau wszystko co najsmakowitsze. Jeśli tak jest, to reżyserom należą się brawa za ogromne wyczucie i umiejętność przełożenia języka komiksu w obszar dziecięcej animacji. Jeśli nie, to zyskują w moich oczach jeszcze więcej – bo Big Hero 6 jest filmem świadomie czerpiącym z dorobku kina superbohaterskiego i kina science fiction oraz osiągnięć XXI-wiecznej filmowej animacji (od Iniemamocnych Pixara, przez Jak wytresować smoka Dreamworks, po mechanikę Jak ukraść księżyc?) zrealizowanym z reżyserskim rozmachem, fabularnie spójnym i wzbogaconym o niezwykle inteligentny humor.
Kolejne sytuacje nie są pretekstem do wprowadzenia nowych gadżetów, bo każdy element służy tej opowieści. Scenarzyści są świadomi materiału nad jakim pracują – najważniejsi są dla nich bohaterowie, nie zapominają również, by było odpowiednio efektownie. Nawet nielubiane przeze mnie 3D sprawdza się bardzo dobrze. Reżyserzy wiedzą, kiedy z tej technologii korzystać, nie nadużywają jej i dopiero w ostatnim akcie czerpią z całego dobrodziejstwa, jakie oferuje ta technika. Po raz kolejny przekonuję się, że trójwymiar najlepiej sprawdza się właśnie w animacjach.
Film Dana Halla i Chrisa Williamsa rozgrywa się w kompletnym i żywym świecie. San Fransokyo jest futurystyczną metropolią łączącą architekturę współczesnych miast-gigantów z Azji i Stanów Zjednoczonych. Wysoka zabudowa nie przytłacza kameralnych kamienic, interes prywatny nie konkuruje z tym publicznym. Socjalista podaje cegłę kapitaliście. To wymarzone miasto za pewne dla ich obu. W San Fransokyo nie ma biedy, nie ma też ostentacyjnego bogactwa – to świat ekonomicznie zbalansowany i sprawiedliwy. Przestępczość prawdopodobnie kończy się na nielegalnych walkach robotów w oddalonym od głównej ulicy klubie. Niewiele mamy w kinie tak optymistycznych, wolnych od patologii, wizji przyszłości. W San Fransokyo nie ma zła, nie ma też więc zapotrzebowania na superbohaterów. Do czasu.
Głównym Bohaterem Wielkiej Szóstki jest nastolatek Hiro. Jest wynalazcą i świetnym mechanikiem marnotrawiącym swój talent na konstruowaniu robotów do nielegalnych zawodów. Jego ambicje nie sięgają dalej, szkoła to strata czasu, zwycięstwa w kolejnych walkach przynoszą mu odpowiednie zyski, nie czuje też ciężaru odpowiedzialności względem rodziców – razem ze starszym bratem mieszka u ciotki Cass – właścicielki dobrze prosperującego baru. Tadashi – brat Hiro – poświęcił się nauce i studiuje na prestiżowym wydziale kierowanym przez cenionego profesora Callaghana. Razem z nim i kilkoma kompanami pracuje nad nowymi technologiami, przeprowadza eksperymenty i eksploruje niezbadane obszary nauki. To naukowe towarzystwo jest jednocześnie zgraną paczką przyjaciół.
Każdy z nich obdarzony jest osobowością i charakterem. Scenarzyści chętnie doprowadzają do drobnych słownych konfliktów i sprzeczek między nimi. Uzupełnią tym samym główny wątek o kilka zabawnych dygresji. Gdy Hiro pozna tych ludzi, od razu będzie chciał znaleźć się wśród nich. Twórcom filmu udaje się mądrze i nienachalnie wpleść przesłanie. Nie jest ono jednak celem reżyserów Wielkiej Szóstki. Oni dopiero od tego poziomu startują.
Najwięcej uwagi poświęcono jednak Baymaxowi – bałwanopodobnemu robotowi skonstruowanemu przez Tadashiego. Hiro od pewnego momentu staje się jego właścicielem. Wtedy między chłopcem a robotem rodzi się interesująca więź. Twórcy wydobywają z niej nie tylko humor i sytuacyjne żarty. Relacja chłopca z maszyną przypominać musi tę, jaką oglądaliśmy między… młodym Johnem Conorem a T-800 w Terminatorze 2. Hiro również uczy Baymaxa zwyczajów ludzi, stara się uczłowieczyć go – tak, by nie tylko służył mu jako narzędzie, ale także był jego przyjacielem.
Baymax to jedna z najciekawszym postaci jakie przewinęły się przez kino w 2014 roku. To bohater uroczo naiwny, bezbronny, uczciwy, jak dziecko niewinny i bezradny. Nie chciałbym jednak zamykać jego osobowości w kilku przymiotnikach. Warto poznać go samemu w kinie.