search
REKLAMA
Recenzje

TRZY MIŁOŚCI. Tercet erotyczny [RECENZJA]

Łukasz Grzegorzek konsekwentnie stara się w Polsce kręcić autorskie kino niebojące się rozrywki, gatunkowego przeszycia i niewyciąganego z kabaretowych estrad humoru.

Tomasz Raczkowski

22 lipca 2025

REKLAMA

W klasycznej komedii z przełomu wieków Michał Milowicz wypowiedział pamiętną kwestię: „przydałoby się trochę polotu i finezji w tym smutnym jak (to pomińmy) mieście”. Co prawda postać Bolca mówiła o rodzimej gangsterce, ale uwaga ta pasuje uniwersalnie do wielu aspektów naszej rzeczywistości nad Wisłą. Choćby do kina, w którym dominuje wciąż podejście posępne, ponure („poważne” kino autorskie i dramatyczne) lub ewentualnie zachowawczo grzeczne (rozrywkowa gatunkowość sensacyjno-komediowa). Autorskie kino gatunku praktycznie nie istnieje, a niełatwo też znaleźć filmy, które wyłamują się z gorsetu szytego jeszcze przez Polską Szkołę Filmową, Kino Moralnego Niepokoju i potransformacyjny neorealizm. Jednym z twórców, którzy te ryzy starają się przełamywać, jest Łukasz Grzegorzek, który konsekwentnie stara się w Polsce kręcić autorskie kino niebojące się rozrywki, gatunkowego przeszycia i niewyciąganego z kabaretowych estrad humoru. Kolejnym przystankiem tej swoistej krucjaty Grzegorzka i ekipy jest film tagowany jako „polski thriller erotyczny”.

Trzy miłości to opowieść o trójkącie między kończącą właśnie 40 lat aktorką Leną, jej nieumiejącym ruszyć w życiu dalej byłym mężem Janem i poznanym przypadkiem studentem prawa Kundlem. Gorący romans aktorki i młodego chłopaka wytrąca z niezbyt zdrowej równowagi relacje byłych małżonków, a sam Kundel wplątuje się w sieć problematycznych emocji i namiętności. Trzy miłości rozwijają się po dość klasycznej, choć przynoszącej też trochę mniej oczywistych zakrętów trajektorii erotycznego trójkąta aż do niejednoznacznego finału. Tradycją filmów Grzegorzka jest specyficzna przyziemna wiarygodność ludzkich zachowań, choć tu w oczywisty sposób jest przerysowana na rzecz gatunku. Historia jest w nim poniekąd pretekstem, ma za zadanie klarownie prowadzić przez seans, istotniejsze są zaś elementy, które ją obudowują.

W tym elemencie pojawia się największa wątpliwość odnośnie do Trzech miłości. Wątpliwości nie budzi składnik „erotyczny” – mamy tu napięcie seksualne przecinające się z emocjami, mamy też ze smakiem skadrowane sceny intymne i całościowy klimat flirtu-fantazji. Nie do końca przekonuje jednak uznanie tej historii za thriller. Owszem, Grzegorzek wprowadza elementy kryminalne i wątki, które intensyfikują fabularne stawki, jednak nie utrzymuje w filmie zbyt dużego napięcia dramaturgicznego. O wiele więcej jest w Trzech miłościach humoru – trochę kiczowatego, przerysowanego i absurdalno-sytuacyjnego. Jako thriller erotyczny nowa propozycja Grzegorzka może rozczarować, natomiast jako erotyczna komedia, okazuje się o wiele lepszą rzeczą.

Trzy miłości uwodzą kampową fakturą, którą zapewnia połączenie ironicznego scenariusza i klimatycznych zdjęciach Weroniki Bilskiej. Miejscami dosłownie otrzymujemy różowawy filtr kolorystyczny, ustawiający narrację w pewnej kontrze do klasycznego realizmu szarych ulic i chłodnych wnętrz. Film Grzegorzka nie przypomina Krótkiego filmu o miłości (pomimo że są tu elementy inscenizacyjne niemal bezpośrednio zapożyczone od Kieślowskiego), za to bliżej mu do kampowych dramato-erotyków Pedra Almodóvara. Trzy miłości przepełnia humor, pewna ironia wobec przedstawianych miłosnych egzaltacji, co przekłada się na dyskretny, jednak nawias, w jaki twórcy biorą historię. Naiwność postaci, pojawiająca się tu i ówdzie drętwota dialogów czy dyskusyjna wiarygodność przyczynowo-skutkowa rozładowuje właśnie ta aura umowności, czytelnie sygnalizująca przepisywanie życiowej historii na filmowy gatunek.

W tym ironicznym dystansie świetnie odnajduje się trójka aktorów. Marta Nieradkiewicz kreuje mniej typową dla siebie postać rozdartej między romantycznym spojrzeniem a życiowymi doświadczeniami kobiety próbującej odnaleźć własną drogę, Marcin Czarnik odnajduje zaś w swoim skądinąd smutnym, a nawet odstręczającym bohaterze jakąś trudno uchwytną niedojrzałą naiwność, która każe nam mimo wszystko z nim empatyzować. Objawieniem jest natomiast Mieszko Chomka, debiutujący student reżyserii, który wraz z dwójką doświadczonych partnerów dopełnia ekranowego trójkąta rolą nieco pretensjonalnego Kundla, który momentami wydaje się dalekim młodszym kuzynem Laski ze wspomnianego na wstępie Chłopaki nie płaczą.  Jeśli kampowy filtr przepuszcza jeszcze jakieś niezręczności w dialogach, to tercet aktorski je ratuje.

Zachowując ten pozytywny ton, należy przyznać, że Trzy miłości to film raczej słabszy od poprzednich projektów Grzegorzka i spółki. Choć ekipie udało się zasadniczo zamaskować szwy erotycznej narracji, to są momenty, gdzie widać pewną ociężałość typową dla projektów dramatycznych wchodzących trochę niepewnie w gatunkowe schematy.  Widać też, że jest to rodzaj eksperymentu, a Grzegorzek operuje nieco poza swoją strefą komfortu, przez co znikają lekkość i przyziemność, które cechowały jego poprzednie filmy. Równocześnie jednak zachowuje w tym swój autorski sznyt, za co można mu wybaczyć kilka niezręczności fabuły czy kwestii wypowiadanych przez bohaterów. I koniec końców Trzy miłości bronią się właśnie jako odważne poszukiwanie w rejonach, w które polskie kino praktycznie nie zagląda.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, czarnego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA