search
REKLAMA
Nowości kinowe

Zacznijmy od nowa

Jan Dąbrowski

16 lipca 2014

REKLAMA

Begin_Again_film_poster_2014Kinowy seans Zacznijmy od nowa dobiega końca, cichnie ostatni utwór, sala się rozświetla. Po wyjściu z kina kawa i krótka dyskusja o wrażeniach. Opinie pozytywne, muzyka fajna, niezły pomysł. Jednak na tej płycie jest tylko jeden przebój – Mark Ruffalo. Reszta spełnia bardzo dobrze swoją funkcję jako akompaniament. Każdy ma swoje popisowe solo, ale przez większość czasu pozostaje na uboczu.

Gwoli ścisłości – film jest udany. Carney stworzył obraz lekki, pełen przyjemnych dźwięków i naszpikowany “fajnością”. Nie słodzi przy tym zbytnio, dzięki czemu całość emanuje niewymuszonym urokiem. Historia piszącej teksty dziewczyny (Knightley), która na zakręcie swojego życia zostaje zauważona przez podupadłego producenta muzycznego (Ruffalo).

Ciąg dalszy następuje w sposób czytelny, w dodatku do przewidzenia. Nie jest to problem, ponieważ nie dla fabuły takie filmy się ogląda. Otóż wspomniana dziewczyna ma na imię Greta i towarzyszy swojemu chłopakowi u progu rozwijającej się kariery. Warto wspomnieć, że rolę Dave’a otrzymał Adam Levine, wokalista Maroon 5. Gdy kariera nabiera rozpędu i trzeba wyjechać w trasę, Greta cierpliwie czeka na ukochanego. A gdy ukochany wraca, okazuje się, że kariera, blichtr i łatwe dziewczyny wzięły górę nad miłością. Po rozstaniu załamana Greta zatrzymuje się u znajomego (James Corden), który wyciąga ją na swój koncert do lokalu. W tym miejscu krzyżują się drogi głównych bohaterów. Wyciągniętej na scenę dziewczynie przysłuchuje się Dan (Ruffalo). Jest to jedyny miły akcent tego dnia – wylano go z pracy, ma kłopoty z pieniędzmi, alkoholem, nieszczególny kontakt z eksmałżonką (Catherine Keener) i córką (Hailee Steinfeld). Upiwszy się, przysłuchuje się występowi Grety. Sama piosenka nie jest wybitna, jednak Dan dostrzega w niej ogromny potencjał (najbardziej pomysłowa inscenizacyjnie scena w całym filmie). Po koncercie zagaduje dziewczynę, oferuje wypromowanie jej, zasypuje pomysłami. Dziewczyna, początkowo sceptyczna, ostatecznie zgadza się na propozycję Dana.

Mniej więcej od tego momentu fabuła schodzi na dalszy plan, ustępując miejsca muzycznej wycieczce po Nowym Jorku. Spłukani, na zakręcie, z bagażem doświadczeń – ale wypełnieni pomysłami i niespożytą energią – postanawiają nagrać płytę na ulicach miasta. Wąskie zaułki, dachy wieżowców, parki – to będzie ich scena, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Między kolejnymi utworami pobrzękują w tle wątki byłego chłopaka Grety oraz rodziny Dana. Istotnie, wszystkie elementy podane są z gracją i płynnie przemykają przez ekran. Aktorzy chwilami sprawiają wrażenie autentycznie ubawionych, a i w scenariuszu nie brakuje humoru (zwłaszcza w relacjach Dan vs Reszta Świata).

Kompozytor muzyki do filmu, Gregg Alexander, spisał się koncertowo. Zarówno kawałki wygrywane na ulicach, jak i te towarzyszące postaciom z offu bardzo dobrze budują atmosferę. Kiedy trzeba, jest kameralnie/nostalgicznie, a cały czas jest nieźle. Gotowiec do słuchania, na przykład w podróży. Dobrym pomysłem było też zaangażowanie  profesjonalnego muzyka – Levine z Maroon 5 wokalne partie obsługuje o wiele lepiej, niż aktorskie. Na dalszym planie pojawiają się też takie persony z filmowego półświatka jak Mos Def i CeeLo Green, lecz mają małe pole do popisu. Zgoła odmienną sytuację niż Levine prezentuje Keira Knightley. O ile do jej aktorstwa widzowie się przyzwyczaili (a ma ona i dobre i złe momenty kariery), to wokalnie poradziła sobie tak sobie. W samych utworach niedociągnięcia wokalne gubią się i całość brzmi nieźle. Sama Greta jest postacią sympatyczną, choć jej wychudzone rysy napawają niepokojem.

Show kradnie Mark Ruffalo. Bez niego film byłby po prostu przeciętny, pozbawiony magnetyzmu i chemii – ot, taki pełnometrażowy teledysk. To właśnie postać Dana łączy wszystkich bohaterów, wchodzi z każdym w interakcje, jest szalenie ciekawą postacią, w dodatku bardzo wiarygodnie zbudowaną. Ruffalo jest bardzo autentyczny w roli wykolejonego producenta, który mimo wielu życiowych wpadek i zawiłości nadal ma niestępiony zmysł do wyszukiwania talentów. Zręcznie balansuje między relacją z Gretą, żoną oraz córką. Z kolei w scenach, gdy jest w akcji – podczas nagrywania płyty, widać jego zaangażowanie, polot i zapał do pracy. Drugi plan potraktowano z kolei trochę “po macoszemu” – Catherine Keener ma bardzo niewiele czasu ekranowego, a szkoda. Hailee Steinfeld w roli córki Dana pojawia się trochę częściej i radzi sobie dość dobrze. Trudno powiedzieć, czy jej stonowane aktorstwo wynika ze scenariusza, czy potrzeby doszlifowania warsztatu – efekt końcowy jest niezły.

Zacznijmy od nowa stanowi produkt bardzo odpowiedni na wakacyjny seans, w dobrym towarzystwie. Projekcja nie dłuży się, słucha i ogląda się dobrze, a wychodząc sali kinowej humor dopisuje. Nie będzie to raczej seans, do którego będziecie wracać po latach. Film jednorazowego użycia, w tej jednak kategorii plasuje się bardzo wysoko.

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA