search
REKLAMA
Nowości kinowe

KINGSMAN: ZŁOTY KRĄG. Wesoła karuzela kiczu i absurdu

Mikołaj Lewalski

22 września 2017

REKLAMA

Dwa i pół roku temu mieliśmy okazję poczuć powiew świeżości w postaci filmu Kingsman: Tajne służby. W dobie ugrzecznionych i zachowawczych produkcji bezkompromisowa zabawa formą Matthew Vaughna zdecydowanie wystąpiła przed szereg. Wyśmianie gatunkowych schematów, groteskowa przemoc i pierwiastek szaleństwa okazały się dokładnie tym, czego pragnęli widzowie. Frekwencja w kinach udowodniła zaś, że zwariowane rozrywkowe kino nietrzymające się kurczowo kategorii wiekowej PG-13 również może odnieść kasowy sukces. Po obejrzeniu Złotego kręgu mam jednak wrażenie, że pierwszą część mimo wszystko tworzono z pewną dozą zachowawczości i dopiero jej sukces pozwolił zaszaleć po całości. Przykład? Cóż, jeśli uważaliście za wariacki absurd kobietę ze sztyletami zamiast nóg, to co powiecie na Eltona Johna (wcielającego się w siebie samego), który okłada kulą do kręgli morderczego robopsa, rzucając kurwami jak dres z blokowiska? Dla niektórych ten film okaże się zbyt ekscesywny. Ja zaśmiewałem się w najlepsze.

Punkt wyjściowy Złotego kręgu nie odbiega za bardzo od tego, co widzieliśmy nieraz w filmowych sequelach. Część pierwsza skończyła się jak najbardziej optymistycznie – zło zostało pokonane w wielkim stylu, a główny bohater udowodnił swoją wartość. W tak pozytywnym tonie rozpoczyna się kontynuacja – organizacja działa jak w zegarku i to złoczyńcy powinni się mieć na baczności. Niewiele w tym napięcia, prawda? Prosty zabieg scenarzystów i kilka celnych rakiet później okazuje się, że poczucie bezpieczeństwa było ułudą, a z elitarnej grupy szpiegów zostali tylko Eggsy (Taron Egerton) i Merlin (Mark Strong). Ci doskonale rozumieją, że zagrożenie dla świata jest realne i nie ma czasu na opłakiwanie zmarłych – co zabawne, to właśnie refleksyjna popijawa skutkuje decyzją o wycieczce do Kentucky w Stanach Zjednoczonych. Tam nasi bohaterowie poznają jankeski odpowiednik ich organizacji – Statesman. Szybko okazuje się, że niekonwencjonalne metody kolegów po fachu to nie jedyna niespodzianka, która na nich tam czeka.

Pomimo długiego czasu trwania Złoty krąg nie robi należytego użytku ze wszystkich swoich postaci – chyba najbardziej niewykorzystaną pozostaje agent Tequila (przezabawny Channing Tatum), który po świetnym wprowadzeniu znika na większość filmu. Jego miejsce zajmuje grany przez Pedro Pascala agent Whiskey (nie można odmówić twórcom pomysłowości przy tworzeniu amerykańskich imion-tytułów) i na szczęście nie okazuje się on wcale gorszy od młodszego kolegi. Jest amerykański i przeszarżowany do bólu, ale nie inaczej wygląda sprawa z większością postaci, i to właśnie w tej komiksowej umowności tkwi ich urok. Starzy bohaterowie nie nikną w blasku nowych (jestem trochę zaskoczony, że nie wykorzystano lepiej postaci Jeffa Bridgesa, Champagne’a) i w satysfakcjonujący sposób kontynuują wędrówkę rozpoczętą w pierwszym filmie. Jestem przekonany, że pojawią się liczne opinie, jakoby antagonistka (zaskakująca i przeurocza Julianne Moore) była mniej interesująca niż jąkający się Samuel L. Jackson, ale w moim odczuciu będzie to krzywdzące. Idea założenia amerykańskiego miasteczka w stylu lat 50. w samym sercu kambodżańskiej dżungli zdecydowanie zapada w pamięć, a pogodnie uśmiechnięta Moore zachęcająca swojego rekruta do skosztowania ludzkich burgerów urzekła mnie znacznie bardziej niż wymiotujący na widok krwi Jackson.

Złowieszczy plan, który próbują udaremnić bohaterowie, jest równie absurdalny jak wcześniej, a intryga naturalnie obfituje w kuriozalne zwroty akcji i zaskoczenia. Sceny akcji bez dwóch zdań wyróżniają się na tle innych produkcji swoim specyficznym stylem, choć momentami są zwyczajnie przestylizowane. Nie pomaga im też nierzadko naprawdę fatalne CGI, które przywodzi na myśl niskobudżetowy serial, a nie dużą kinową produkcję. Jasne, to, że twórcy celują w kicz, jest jasne od samego początku i kiepskie efekty specjalne z pewnością pomagają ten zamiar osiągnąć, ale to chyba mało przekonujące usprawiedliwienie. 

Świetnym pomysłem okazało się także wprowadzenie do historii Eltona Johna, którego obecność podbija poziom absurdu do granic i owocuje najzabawniejszymi scenami w filmie (obecność kultowego Rocket Man bezwzględnie zasługuje na uznanie). Wprawdzie i bez niego Złoty krąg cierpi na lekki nadmiar wątków i postaci, ale mimo wszystko udało się to sklecić we względnie zgrabną całość. Osobiście uważam, że Vaughn zaprezentował światu ciekawszy film niż Tajne służby – bardziej niedorzeczny i pozbawiony dłużącego się wątku szkolenia. Jeśli to właśnie pierwsza połowa tamtego obrazu była dla was najbardziej interesująca i ceniliście zachowywanie pozorów normalności, to możecie wyjść z kina rozczarowani. Miłośnicy kompletnej jazdy po bandzie powinni się jednak świetnie bawić i ucieszyć z zapowiedzi kolejnej odsłony serii.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA