search
REKLAMA
Nowości kinowe

Istnienie

Jakub Piwoński

31 października 2013

REKLAMA

haunter_t54879_1_jpg_290x478_upscale_q90Kanadyjski reżyser Vincenzo Natali, choć obdarzony jest niezwykłym potencjałem, wciąż dzieli przykry los twórców, którzy z jakiś przyczyn nie potrafią powtórzyć sukcesu swego pełnometrażowego debiutu. „Cube” z 1997 roku stanowił przełom zarówno koncepcyjny, jak i formalny, dzięki czemu tytuł szybko osiągnął status kultowego. Żaden kolejny obraz tego reżysera nawet nie zbliżył się do poziomu wyznaczonego przez jego debiutancki projekt. Jedno jest jednak pewne: Natali nigdy nie przestał być oryginalny, a jego najnowszy film  jest tego faktu potwierdzeniem.

Wprawdzie twórca ten zdecydowanie najlepiej czuje się w klimatach science fiction, ale tym razem postanowił spróbować swych sił w horrorze. Jego najnowszy film nie jest jednak horrorem konwencjonalnym. I w żadnym razie nie jest to także kolejna sztampowa opowieść o nawiedzonym domu, jak sugeruje kampania promocyjna. Zarysu fabuły zdradzić wam jednak nie chcę, gdyż uważam, iż jest to jeden z tych filmów, które smakują nieporównywalnie lepiej, gdy wie się o nich jak najmniej. Dobrze więc, by proces odbioru nie był zanieczyszczony żadną zbędną informacją. Nadmienię tylko rzecz ciekawą i ważną. Natali wraca do ważnego dla swej twórczości motywu – wcześniej po mistrzowsku poprowadzonego w filmie „Cube”- polegającego na umieszczeniu głównych bohaterów w bliżej nieokreślonej czasoprzestrzeni, z której ci nie potrafią się wydostać. Przekonajcie się zatem, jak tym razem poradzicie sobie z kolejną, tak niestandardowo wyartykułowaną zagadką.

436992.1

Scenariusz wyszedł spod ręki Briana Kinga, który wcześniej współpracował już z Natali tworząc podstawę fabularną do filmu „Cypher”. Ten thriller SF odznaczał się ciekawą, złożoną i lekko zakręconą intrygą, w której czuć było zbitkę pomysłów znanych z „Pamięci absolutnej” i „Matriksa”. W intrydze ich kolejnego wspólnego obrazu równie trudno jest się odnaleźć. Ale to, co powinno stanowić zaletę scenariusza „Istnienia”, w pewnym momencie okazuje się być jego największą wadą. Bo gdzieś od połowy filmu historia staje się zbyt niejasna, nielogiczna, gmatwa się w węzłach, które sama wcześniej splotła, a znużonemu tym faktem i nieco zagubionemu widzowi nie pozostaje nic innego, jak biernie wyczekiwać finału. Ten z kolei nie ma odpowiedniej siły rażenia, by zrekompensować uprzednie braki w fabularnej przejrzystości. Co jednak istotne, ostateczna interpretacja zależy od nas i to, co wyniesiemy z tej fabuły, także.

Zaskakująco solidnie wypada Abigail Breslin. Młoda aktorka– jak na horrorowe standardy – gra wyjątkowo oszczędnie, nie przesadza z ekspresją, nie kaleczy naszych uszu niepotrzebnym krzykiem, ale za to z konsekwencją nakreśla silny charakter swojej bohaterki. Reszta zespołu aktorskiego odtworzyła swoje role równie wiarygodnie i przejmująco. W tym gronie najjaśniej jednak błyszczy gwiazda Stephena McHattiego, który zagrał czarny charakter. Podczas oglądania aż ciśnie się na usta pytanie: gdzie on był przez te wszystkie lata? Ról stworzył co prawda mnóstwo, ale niewiele z nich zostanie zapamiętanych. Szkoda, bo aparycję, głos i mimikę ma idealne do tego, by zostać idealnym bad guyem. Warto także wspomnieć, iż w „Istnieniu” pewnej aktorskiej tradycji stało się zadość. Film uraczył bowiem swym występem David Hewlett, czyli aktor, który zagrał we wszystkich filmach Vincenza Natali.

436994.1

Jak już wspomniałem, „Istnienie” nie jest horrorem konwencjonalnym. Scenariusz został zbudowany tak, by intrygować, przykuwać uwagę i wciągać do gry, której zasady gdzieś po drodze się niestety rozmazują. Funkcja straszenia spadła tutaj wyraźnie na drugi plan. Aczkolwiek dla mnie ważniejsze było to, że potrafiono atrakcyjnie wykorzystać wcześniejsze patenty, tworząc wynalazek osobliwy i niejednoznaczny. Jeśli więc odczuwacie zmęczenie uwiądem twórczym autorów kolejnych opowieści o duchach, nowy film Vincenza Natali jest przeznaczony właśnie dla was. Nic jednak ponad poziom “ciekawostki” tego filmu wynieść nie może.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA