PLOTKARA – SEZON 1. Świat pięknych i bogatych jest nudny. Kropka
Jak pisałam w mojej recenzji pierwszego odcinka, reboot kultowego już serialu dla nastolatków pozbawiony jest najmniejszego sensu. A potem jest tylko gorzej. Produkcja współczesnemu widzowi nie ma praktycznie nic do zaoferowania, gdyż wystarczy odpalić Instagrama, by podpatrywać, co robią na co dzień gwiazdy muzyki, seriali czy nawet prawdziwi royalsi. Do tego razi sztuczność perypetii głównych bohaterów i podział na bogatych, czyli zepsutych, i biedniejszych, czyli tych dobrych. A to jest podział dość niesprawiedliwy. Cieszę się, że bohaterowie są dużo bardziej zdywersyfikowani w stosunku do pierwowzoru z 2007 roku, jednak cały serial kręci się wokół fejmu, alkoholu, seksu, narkotyków i złamanych serc, co nie jest ani niczym odkrywczym, ani interesującym.
Nowa odsłona skupia się na losach dwóch sióstr, Julien oraz Zoyi. Łączy je wspólna matka, dzieli praktycznie wszystko. Jedna jest znaną nowojorską influencerką, podczas gdy druga otrzymuje stypendium artystyczne i przeprowadza się do Nowego Jorku. Szybko okazuje się, że Zoya różni się diametralnie od bogatej młodzieży uczęszczającej do prywatnego liceum Constance Billard, która w żaden sposób nie pragnie, by dziewczyna stała się częścią ich zaufanego kręgu. Sprawy skomplikują się jeszcze bardziej, gdy Julien wraz z przyjaciółmi znajdzie się w centrum zainteresowania tytułowej Plotkary, która będzie od tej pory śledziła każdy ruch pięknych i bogatych nowojorczyków.
Tym, co stanowiło o sile oryginalnej serii, było ciągłe knucie bohaterów oraz fakt, że mogliśmy zobaczyć, jak bogaci ludzie są okropni dla innych bogatych ludzi. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że oglądało się to niesamowicie dobrze. W pewnym momencie nie było ważne, czy główni bohaterowie będą w trójkącie, czworokącie czy może będą próbowali metaforycznie pozabijać się nawzajem. Przy okazji Blair, czyli główna bohaterka oryginalnej Plotkary, w pewnym momencie zostaje księżną Monako, bo czemuż by nie, a jej ojczymem zostaje nauczyciel z Clueless. Był nawet moment, że największy bad boy serii Chuck Bass nagle stracił pamięć i żył jako biedak w Czechach.
W reboocie nie doświadczymy tego niesamowitego klimatu, nie doświadczamy tych samych pokręconych „przygód” ani przyjaźni pomiędzy głównymi bohaterami. Na początku dowiadujemy się, że znają się od dziecka i nic nie jest w stanie ich rozdzielić. Kiedy kilka minut później pojawia się przyrodnia siostra głównej bohaterki Julien, nagle grupa doświadcza kryzysu lojalności, zaufania, każdy próbuje wycyckać każdego, pojawiają się ciągłe oskarżenia itd. Nie żeby oryginał był inny, jednak w przypadku nowej odsłony całość wypada niezwykle sztucznie, gdyż każdy z tych elementów w żaden sposób nie przyciąga uwagi widza. Ot, kolejna wyssana z palca drama, jakich wiele w Internecie. Liczyłam na dużo bardziej intrygujący projekt, który skupi się na niesławnej generacji Z, ale w wydaniu bogaczy, gdzie będę mogła się pośmiać z bohaterami, popłakać, a co najważniejsze – będą mnie obchodziły ich losy. Ale szczerze, ani Julien, ani Audrey, ani nawet Obie nie stali się dla mnie mniej obojętni, aniżeli byli na początku.
Jednak niewybaczalnym błędem, który skazał cały projekt na porażkę, jest śmiertelna powaga. Wszyscy bohaterowie są superpoważni, nawet gdy próbują pogrążyć drugą osobę. Gdzie zniknął cały fun stojący za poprzednią serią? Oczywiście oryginalna Plotkara mówiła o poważnych sprawach, jednak rozgrywki między licealistami były tak pokręcone, nieprzewidywalne, a czasami niepoważne, że nie sposób było nie zaangażować się w całą sytuację. Przykładowo, gdy jedna z bohaterek oryginalnej serii – Jenny – postanawia wrócić do Nowego Jorku, mimo zakazu od nastolatek z Upper East Side, jej kolekcja mody zostaje pomazana obraźliwymi słowami. Tutaj widać presję, zawstydzanie, nieuprzejmości. Główna bohaterka rebootu Julien ukazywana jest z jednej strony jako miła, pełna pasji, ale gdy trzeba staje się bad bitch, bo tego akurat wymaga sytuacja. Jakoś tego zupełnie nie kupuję.
https://www.youtube.com/watch?v=E2xYQK48A54
Warto mieć na uwadze, że Generacja Z co prawda zachwyca się Alexandrią Ocasio-Cortez, która jest świetną amerykańską kongresmenką, ale głęboko w duszy to okrutne, małostkowe i narcystyczne pokolenie, które właśnie tymi cechami zapisze się w historii dużymi zgłoskami. Nowa Plotkara chce być dla nich głosem pokolenia, ale zupełnie się z nimi nie utożsamia. Wszyscy są dość grzeczni jak na obecne standardy. Z jednej strony knują przeciwko sobie, by w następnej razem protestować. Jakby twórcy sami nie wiedzieli, co chcą takimi działaniami osiągnąć.
Aktorsko jest chyba OK. Po raz kolejny obserwujemy dwudziestoparolatków odgrywających role licealistów, ale to nie jest ich największy problem. Choć większość się stara, ich postaciom wyraźnie brak osobowości i pisane są wokół pewnych charakterystycznych elementów. Drażni to szczególnie, gdy mówimy o Maxie, który jest panseksualny oraz ma dwóch ojców gejów. Jego bohater nie ma bowiem głębi i wewnętrznych rozterek, a jedyne, o czym myśli, to naćpać się, dobrze zabawić i spędzić czas. Myślę, że osoba zaliczana do społeczności LGBTQ+ powinna zostać przedstawiona w dużo lepszy sposób. Zresztą dotyczy to całej obsady.
Sukces pierwszej Plotkary wiązał się z tym, że dawała ona nieograniczoną radość oglądania nastolatków sączących martini w drogich klubach, gdzie każdy uśmiecha się do każdego, po czym wbija mu nóż w plecy. Dziś to samo dzieje się w Internecie, dlatego nie potrzebujemy superpoważnego serialu, który mówiłby: „Patrzcie, te bogate nastolatki może są okropne, ale to dlatego, że ich życie też bywa smutne”. A do tego dochodzi seks, narkotyki, palenie papierosów elektronicznych, zażywanie antydepresantów, przez co otrzymujemy ciężkostrawną mieszankę, która prowadzi donikąd. Jak na zapowiadaną dramę, niezbyt dużo jej dostaliśmy i mówiąc szczerze – strasznie nudny ten reboot.