Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.
U progu lat osiemdziesiątych trzech twórców odmieniło oblicze komedii. Jerry Zucker, Jim Abrahams oraz David Zucker nakręcili „Czy leci z nami pilot?”, szaloną parodię popularnych ówcześnie filmów katastroficznych, na czele z liczącą cztery odsłony serią „Port lotniczy”. Oprócz tego, produkcja wyśmiewała również inne hity, takie jak na przykład „Gorączka sobotniej nocy” czy „Szczęki”, a jej cechą charakterystyczną było to, że gagi atakowały widza z częstotliwością karabinu maszynowego. Śmieszyło wszystko – postaci, dialogi, plenery, zdarzenia w tle. Każdy element został podporządkowany humorowi, często absurdalnemu, czasem głupiemu, ale w znakomitej większości przypadków, trafionemu. Film odniósł ogromny sukces, podobał się zarówno widzom, jak i krytykom, więc producenci uparli się, by nakręcić ciąg dalszy, jednak członkowie tria ZAZ nie brali już w tym udziału. Mieli całkiem inny pomysł i umyślili sobie, by wziąć na tapet kolejny popularny gatunek filmowy – kryminał.
Na efekty trzeba było czekać dwa lata. W 1982 roku zadebiutował serial „Police Squad!”. Jego bohaterem był porucznik Frank Drebin (w tej roli coraz lepiej odnajdujący się w komedii Leslie Nielsen), pracujący w tytułowym wydziale specjalnym. Scenariusze zawierały wszystkie charakterystyczne dla tego rodzaju fabuł motywy, ale przedstawione w krzywym zwierciadle, mocno doprawione absurdem i oblane parodystycznym sosem. Słowem, produkcja miała wszystko, by powtórzyć sukces „Czy leci z nami pilot?”. Tak się jednak nie stało – „Police Squad!” został skasowany po wyemitowaniu zaledwie czterech odcinków (z sześciu nakręconych). Umarł serial, ale idea żyła.
ZAZ wzięli się za kręcenie kolejnych filmów (między innymi „Ściśle tajne” z Valem Kilmerem), jednak wciąż chcieli doprowadzić do powrotu porucznika Franka Drebina. Cały czas czegoś im brakowało w scenariuszu, jakiejś idei, spajającej całość. Dopiero gdy dodali do fabuły wątek romantyczny, historia wskoczyła na właściwe tory i prace nad „Nagą bronią” mogły ruszyć z kopyta.
Powstał film jeszcze bardziej wypełniony gagami niż „Czy leci z nami pilot?”. Zaczynają się one już w pierwszej scenie, w której Frank Drebin (ponownie doskonały Leslie Nielsen) rozprawia się z ówczesnymi dyktatorami i trwają aż do napisów końcowych. Twórcy bowiem założyli sobie, by zatrzymać publiczność w kinach do ostatniej sekundy projekcji i wpletli w listę płac mnóstwo żartów, które trzeba samemu wyszukać. Fabuła, choć prosta, zawiera jedną z typowych klisz z filmów sensacyjnych – do USA przyjeżdża królowa, wydział specjalny dostaje za zadanie ją ochronić, a czarny charakter będzie próbował ją zabić. Tylko i aż tyle, bo główny wątek jest tu tylko pretekstem do warstwy humorystycznej.
Największą siłą „Nagiej broni” oprócz oczywiście samych żartów, jest Leslie Nielsen, który nawet najgłupsze i najbardziej absurdalne kwestie wypowiada z kamienną miną. Zachowuje się jakby grał w poważnym kinie detektywistycznym, a nie szalonej komedii. I taki kontrast działa doskonale. Nielsen zaprezentował światu tę manierę już w „Czy leci z nami pilot?”, ale tu doprowadził ją do perfekcji i to właśnie „Naga broń” sprawiła, że aktor zasiadł na tronie króla parodii i właściwie siedzi na nim do dzisiaj (choć na jego kolana właśnie wskoczył Liam Neeson, ale nie uprzedzajmy faktów).
Dzielnie sekundują mu Priscilla Presley jako obiekt westchnień porucznika Drebina (twórcy chcieli w tej roli Bo Derek, ale aktorka odrzuciła propozycję), w „cywilu” była żona Elvisa Presleya, George Kennedy, który zabiegał o angaż po tym, jak nie udało mu się sparodiować swojego własnego bohatera z „Portu lotniczego” w „Czy leci z nami pilot?” oraz sportowiec próbujący swoich sił w aktorstwie – O.J. Simpson, tu jeszcze przed wielkimi skandalami, które rozpoczęły się w połowie kolejnej dekady. W rolę antagonisty wciela się natomiast Ricardo Montalbán, znany między innymi jako oryginalny Khan z uniwersum „Star Treka”, przypominający nieco przerysowane czarne charaktery z serii o Jamesie Bondzie. Z serialu, oprócz Nielsena, powracają natomiast dwaj aktorzy – Ed Williams, odtwarzający rolę szefa laboratorium kryminalistycznego oraz jego asystent, odgrywany przez Ronalda Taylora. Koniecznie muszę też wspomnieć o niewielkim udziale „Weird” Ala Yankovica, który będzie miał cameo również w każdej z kolejnych części. Ten wokalista i kompozytor, jest dla świata muzyki tym, kim dla srebrnego ekranu było trio ZAZ.
Film się właściwie nie zestarzał, choć oczywiście wrażliwość dzisiejszego widza jest inna niż tego z lat osiemdziesiątych, więc niektóre sekwencje mogą go nie śmieszyć lub też może ich nie zrozumieć. Ale „Naga broń” oferuje tak dużo gagów, żartów, absurdalnych dialogów i śmiesznych sytuacji (często gdzieś na drugim planie), że każdy znajdzie coś dla siebie. Mógłbym teraz uderzyć w „dziaderskie” tony i napisać, że już się takich filmów nie robi, ale właśnie zrobili (o czym wkrótce!), więc zamiast tego, napiszę tylko – warto wrócić do „Nagiej broni” i pozwolić sobie na solidny masaż przepony. Pierwsza kinowa przygoda Franka Drebina należy już bowiem do żelaznej klasyki i nadal jest jedną z najlepszych komedii w dziejach kina.