KRYPTONIM POLSKA. Miś na miarę naszych możliwości?
Gdy zwiastun Kryptonimu Polska leciał w kinie, zapadałem się w fotelu. Beka z koślawo narysowanej swastyki, źle wymawianego skrótu LGBTQ, hasła „Pokuta”, pokazywanego przez etatowego księdza polskiego kina (Piotr Cyrwus) w kalamburach. Potem zobaczyłem sentencje na plakatach i sam już nie wiedziałem, co było gorsze: „Ku chwale na kwartale”, „Miłość, humor, ojczyzna” czy może „Trawka, vege, polskie reggae” (chyba jednak to ostatnie). A na koniec pojawiły się przedpremierowe recenzje, które sprawiły, że kompletnie zgłupiałem. Michał Oleszczyk stwierdza jako SpoilerMaster, że to „bardzo dobry film i materiał na kinowy hit”. Janusz Wróblewski przywołuje na internetowych łamach „Polityki” Stanisława Bareję. Tomasz Raczek chwali w swojej wideorecenzji nawiązania do Szekspira. To jak to w końcu jest z tym Kryptonimem Polska?
Ku chwale na kwartale
Krótko mówiąc, jest źle, ale nie tragicznie. Jeżeli beznadziejne plakaty i odpychający zwiastun, w który wepchnięto wszystkie najgorsze żarty, były świadomą strategię marketingową, to winszuję pomyślunku – skutecznie udało się obniżyć oczekiwania, przez co film ma teraz szansę spodobać się większej liczbie osób.
Za scenariusz, a jest on w tym przypadku kluczowy, odpowiadają Łukasz Sychowicz i Jakub Rużyłło – duet, który zaczynał od wspólnego pisania odcinków The Office PL. Kryptonim Polska jest ich pełnometrażowym debiutem. Inspiracji upatrywałbym przede wszystkim w dwóch źródłach: rzeczywistości (tudzież nagłówkach gazet oraz internetowych portali) oraz, przywoływanym przez Raczka, Szekspirze (a może raczej starym jak świat schemacie wątku miłosnego, który znany jest nam przede wszystkim za sprawą Romea i Julii). Uważny widz szybko rozpozna wydarzenia, które Sychowicz i Rużyłło przetwarzają w swoim scenariuszu: wyprawione w lesie pod Wodzisławem Śląskim urodziny Hitlera (w rzeczywistości sprawcy nie zostali uniewinnieni, ale otrzymali kary więzienia w zawieszeniu), zabójstwo pod restauracją z kebabem w Ełku i zamieszki tym spowodowane, wreszcie – próba zdetonowania ładunków wybuchowych podczas Marszu Równości w Lublinie.
Miłość, humor, ojczyzna
Ostrze satyry scenarzyści wymierzają w jeszcze łatwiejszy cel, niż zwykł to robić Ruben Östlund (z całym szacunkiem do filmów Szweda). Najmocniej dostaje się w Kryptonimie Polska środowisku polskiej „patoprawicy”, dumnie reprezentowanej przez Związek Młodzieży Radykalnej. Fikcyjnej organizacji przewodniczy Roman (Borys Szyc) – postać zbudowana w oparciu o prawdziwych przedstawicieli tego specyficznego środowiska, z Robertem Bąkiewiczem i Wojciechem Olszańskim (vide Aleksandrze Jabłonowskim) na czele. Pod jego skrzydłami znajdują się kolejno: kryptogej Mariusz (Karol Bernacki), przygłup Brajan (Mateusz Król), osiłek Mieszko (Karol Kadłubiec) i, wplątany w to wszystko właściwie przez przypadek, protagonista Staszek (Maciej Musiałowski). Formacja wypada najciekawiej jako bohater zbiorowy – w scenach, które nie są jednak podszyte szyderą z ideologicznego zaślepienia oraz braku krytycznego myślenia postaci, ale prezentują ich po prostu jako grupę średnio rozgarniętych kolegów, z braku laku spędzających wspólnie wolny czas. Krótka sekwencja podróży samochodem z Białegostoku do Warszawy, okraszona wspólnym wykonaniem W dzień gorącego lata, to przyjemne, klimatyczne buddy movie w pigułce – pozwalające spojrzeć na bohaterów jak na ludzi, a nie wytatuowane w nazistowskie czaszki karykatury. Niestety, nie ma podobnych fragmentów w Kryptonimie Polska zbyt wiele.
A nawet jeżeli takowe się pojawiają („lewacka” domówka, impreza w hotelu), to nikną gdzieś w gąszczu kiepskich żartów (od czasu do czasu przełamywanych celną ripostą) i kliszowego romansu, który próbuje się uratować kilkoma ujęciami stylizowanymi na kino artystyczne oraz odgrzewanym hiciorem zespołu Jamal. Najbardziej boli mnie jednak, że to wszystko, koniec końców, na serio. Owszem, Kryptonim Polska jest komedią, ale nie bezpretensjonalną – chce być brany na poważnie. Powiedzieć coś odkrywczego o Polsce A.D. 2022. Refleksja twórców zatrzymuje się tymczasem na stwierdzeniu, że narodowcy to niebezpieczni idioci, lewacy tylko trochę lepsi, a miłość może przezwyciężyć bariery ideologiczne, o ile wybranek nie będzie wierzył w postulaty swojej grupy zbyt mocno. Nic z tego na dobrą sprawę nie wynika. Trudno zresztą o inny rezultat, jeżeli satyra została napisana bez głębszej analizy mechanizmów oraz środowisk, które obśmiewa i poddaje krytyce. To film zrobiony przez liberałów dla liberałów – tak, aby stereotypowy wyborca KO mógł opuścić kino z poczuciem wyższości, poklepać współmałżonka po plecach i z uśmiechem na ustach przyznać, nieświadomie cytując Wyspiańskiego: „A to Polska właśnie”.
Naprawdę dziwią mnie, i trochę niepokoją, zachwyty płynące pod adresem wylewającej się z ekranu „bylejakości”. Czy aż tak obniżyliśmy standardy? A może tak mocno wyczekujemy w Polsce nowego Barei albo Piwowskiego – kogoś, kto połączy wysokiej jakości humor z celnym komentarzem społecznym? Michał Oleszczyk nazwał Kryptonim Polska „komediową kapsułą czasu”. Ktoś, kto odkopie tę kapsułę za kilkadziesiąt lat, dowie się na jej podstawie dwóch rzeczy. Polacy byli w trzeciej dekadzie XXI wieku wyjątkowo spolaryzowanym społeczeństwem. Polacy nie potrafili zrobić w trzeciej dekadzie XXI wieku zabawnej komedii na ten temat. Czy to naprawdę Miś na miarę naszych możliwości?