BABY SĄ JAKIEŚ INNE. Znakomici aktorzy w udanym filmie
Tekst z archiwum film.org.pl (16.10.2011).
Marek Koterski wyszedł ze swojego zadania obronną ręką i pokazał znów, jak doskonale potrafi sportretować wady Polaków, zachowując przy tym charakterystyczny humor. Obroniła się także forma, która przed premierą niezwykle intrygowała, ale także budziła niepokój.
Tandetny plakat z gołymi cyckami i hasłami jednoznacznie wskazującymi arcydzieło. Wałkowane w kinach i TV bezustannie krótkie zajawki z obowiązkowym “Baby, ach te baby” w tle. Cóż, polskie kampanie reklamowe nigdy nie oferowały sobą subtelności, co więcej, potrafiły bardzo solidnie odstraszyć widza zniesmaczonego i zmęczonego tymi nieustannymi reklamami. I właśnie w takiej atmosferze do kin wchodzi najbardziej oczekiwany przeze mnie polski film tego roku. Tak, tak, Baby…, a nie największa polska produkcja, czyli 1920: Bitwa warszawska 3D, na którą nie zdecydowałem się zgodnie z moim patriotycznym obowiązkiem wybrać i pozostawić w kinowej kasie kilkanaście złotych. Zamiast tego postanowiłem je zachować na ten film, który już długo przed premierą został na niektórych portalach ogłoszony porażką, żenadą, kupą… ale, jak powiedział w filmie Robert Więckiewicz (cytuję z pamięci, więc przepraszam za ewentualną pomyłkę), “ta kupa ma jakiś słodszy zapach”.
Wszystkich, którzy oczekiwali tego filmu tak jak ja, uspokajam od razu: Marek Koterski nakręcił dobry film. Może nie tak niesamowicie zabawny jak Nic śmiesznego czy Dzień świra, i z pewnością nie tak ciężki i dobitny jak ostatnie Wszyscy jesteśmy Chrystusami. Ale mimo to Marek Koterski wyszedł ze swojego zadania obronną ręką i pokazał znów, jak doskonale potrafi sportretować wady Polaków, zachowując przy tym charakterystyczny humor. Obroniła się także forma, która przed premierą niezwykle intrygowała, ale także budziła niepokój. Otóż praktycznie cały czas trwania filmu, czyli 1,5 godziny, to tylko i wyłącznie dialog miedzy dwoma bohaterami, którzy podróżują samochodem i rozmawiają ze sobą o tym, że te “baby są jakieś inne”. Atakują dosłownie wszystkie aspekty życia kobiet – od prykania w toalecie, torebki pełnej śmieci, spraw seksualnych i upodobania do podwójnych nazwisk po wychowanie dzieci, walkę o równouprawnienie i chęć rządzenia.
Pierwszy z mężczyzn, grany przez Roberta Więckiewicza, przedstawia przykłady różnych irytujących doświadczeń związanych z kobietami, które przez drugiego mężczyznę (domyślnie kolejne wcielenie Adasia Miauczyńskiego), granego przez Adama Woronowicza, są komentowane za pomocą czysto naukowych teorii. Całą tę wymianę zdań ogląda się z nieukrywaną radością, choć przyznaję, że mniej więcej w połowie filmu tempo (o ile w takim filmie można mówić w ogóle o tempie) nieco zwalnia, przedstawiane problemy zaczynają się robić niekiedy o wiele bardziej poważne, stwierdzenia stają się coraz bardziej celne, pojawia się coraz więcej materiału do przemyśleń. Traci na tym nieco komediowy ton, który owszem, wciąż potrafi uderzyć nagle świetnym żartem, ale nie robi tego już z tak dużą częstotliwością. Nic dziwnego, że po seansie słyszałem stwierdzenia niektórych widzów, że “film jest bez sensu”, ale nie zapominajmy, że Dzień świra też nie był tylko i wyłącznie komedią. Film zaskoczy pewnie także tych, którzy spodziewali się świetnej komedii, w której czeka nas wygarnianie kobietom wszystkich ich wad. Owszem, takich stwierdzeń jest całe mnóstwo, ale z czasem ma się wrażenie, że o wiele gorzej są tu ukazani mężczyźni. Słabi, wiecznie poirytowani, szukający ukojenia w czysto stereotypowych inwektywach skierowanych pod adresem kobietom. W tych dwóch mężczyznach widzimy niejako obraz całej przegranej rasy męskiej, która utraciła panowanie nad światem, czego nie może ścierpieć. Cóż, może widoczne na plakacie filmu stwierdzenie, że to “Seksmisja naszych czasów” jest jak najbardziej słuszne?
Podobne wpisy
Film nie byłby tak udany, gdyby w głównych rolach nie wystąpili znakomici aktorzy. Robert Więckiewicz i Adam Woronowicz stworzyli absolutnie fenomenalny duet. To właśnie ich naturalność i komediowe wyczucie powoduje, że ten film staje się autentycznie śmieszny. Dialogi, które wkłada im w usta Koterski jak zawsze upstrzone są gigantyczną liczbą przekleństw oraz fantastycznych zabaw polskim językiem, w czym reżyser jest prawdziwym mistrzem, tworząc z nich charakterystyczną, specyficzną filmową poezję. Nie można również nie wspomnieć o wyjątkowym w polskim kinie zastosowaniu efektów specjalnych. Zapewne gdybym nie przeczytał o tym wcześniej w magazynie “Film”, nie domyśliłbym się, że sceny rozgrywające się w samochodzie nagrywane były w studiu z zastosowaniem green screenu oraz efektów cyfrowych. Wielkie brawa dla ich twórców oraz uznanego już za oceanem operatora Jerzego Zielińskiego, którzy zrobili film naprawdę udany także od strony technicznej.
Tak więc: czy warto? Jak najbardziej. Nie należy sugerować się słabiutką kampanią reklamową i spodziewać kolejnej niespiesznej komedii. W zamian otrzymujemy naprawdę prześmieszny film, zawierający również całą gamę celnych spostrzeżeń na temat Polaków. Co prawda nie ma tu takiej pamiętnej sceny, jak Adaś stojący na deszczu w obecności “wilków jakichś” i rozmawiający przez telefon, bądź przepytujący syna z odmiany angielskiego, ale całość to naprawdę udany film. Ja osobiście już nie mogę doczekać się drugiego seansu, który pozwoli mi nieco lepiej zapamiętać świetne dialogi, które mają prawdziwy potencjał stać się kultowymi, oraz jeszcze raz zastanowić się nad przedstawionymi w nich spostrzeżeniami.