Kino Indii kojarzy się najczęściej z Bollywood, jednak nie samymi rozpasanymi aranżacjami audiowizualnymi stoi kultura filmowa subkontynentu. Obok nich są filmy, w których bollywoodzkie numery taneczne pojawiają się najwyżej, gdy bohaterki w porywie chwili tańczą do lecącego z głośnika fragmentu. Ten drugi rodzaj filmów reprezentują Wszystkie odcienie światła Payal Kapadii, reżyserki, która wydaje się powoli wyrastać na główną postać indyjskiego arthouse’u.
Fabuła Wszystkich odcieni światła obraca się wokół trzech kobiet – Prabhy, Anu i Parvati. Łączy je pielęgniarska profesja i wspólne miejsce pracy w pełnym zgiełku Mumbaju, dzieli wiek i sytuacja z mężczyznami. Parvati jest wdową zmagającą się z widmem eksmisji z mieszkania, w którym mieszkała dzięki mężowi. Prabha jest zamężna, ale jej mąż wyjechał dawno temu do pracy do Niemiec i jego obraz ledwie widoczny jest w pamięci żony. Anu z kolei jest maltretowana przez rodziców propozycjami zamążpójścia, podczas gdy rozwija się jej zakazany romans z muzułmaninem. Wszystkie trzy historie splatają się w specyficzną wizję współczesnego mumbajskiego życia pośród świateł, miejskiego hałasu i pod presją patriarchalnej struktury społecznej.
Po eksperymentalnym, wykorzystującym formułę dokumentalną W mroku niepewności Payal Kapadia tym razem tworzy pełnoprawną fabułę sytuującą się w bogatej tradycji indyjskiego kina równoległego – artystycznych dramatów pozostających w kontrze do bollywoodzkiego przepychu. We Wszystkich odcieniach światła reżyserka spina wszystkie klasyczne składniki tradycji nowofalowców takich jak Satayajit Ray czy Ritwik Ghatak – niespieszne tempo rozwijania narracji, przyziemne, poważne dylematy i dużo detali codzienności, z których wyłania się obraz współczesnych Indii. Jest też u Kapadii dużo wizualnego polotu i impresyjności, dzięki którym z pozoru błahe sceny zyskują onirycznego natchnienia i głębi. Wszystko to składa się na film mogący być wizytówką współczesnego indyjskiego arthouse’u, co zresztą zdaje się potwierdzać Grand Prix na zeszłorocznym festiwalu w Cannes.
Kapadii udaje się zachować balans pomiędzy surową realistyczną fakturą a emocjonalną nośnością dużych tematów. Wszystkie odcienie światła są przede wszystkim o doświadczeniu kobiecości i wyobcowaniu we współczesnych Indiach. Pomiędzy fajerwerkami hinduistycznych świąt, silnie obecnymi, nawet jeśli chwilowo wypowiadanymi, konfliktami etnicznymi (religijnymi i językowymi) i agresywną ekspansją kapitalizmu bohaterki nie tyle starają się odnaleźć spokój ducha, co jakkolwiek urządzić w pełnym napięć i problemów życiu. Reżyserka opowiada o tym z czułością, z czasem przechodząc dyskretnie od drapieżnego dramatu społecznego do bardziej ciepłej opowieści o współczesnym siostrzeństwie i małych emancypacjach pojedynczych kobiet. Choć druga część filmu pozostaje stylistycznie spójna z pierwszą, to przynosi drobne korekty poetyki, wprowadza bardziej kameralny klimat i dzięki temu oferuje puenty, które przełamują wybijające z początkowych sekwencji filmu pesymistyczne tony.
Wszystkie odcienie światła są przede wszystkim świadectwem wielkiej zręczności i inteligencji filmowej reżyserki tworzącej stylowy dramat podejmujący tematy feminizmu czy krytyki społecznej bez pretensjonalnej bezpośredniości, którą grzeszą niekiedy tego typu projekty. Nie jest tak, że Kapadia odkrywa nowe obszary, których nikt wcześniej nie eksplorował. Jednak wyciąga ze znajomych elementów coś oryginalnego, budując autorską wizję i język, który mimo oczywistych inspiracji nie razi epigoństwem, ale przeciwnie – wydaje się otwierać nowe kierunki dla kina robiącego od lat swoją społeczną robotę w cieniu bollywoodzkich spektakli.