search
REKLAMA
Recenzje

ROMA. Niezwykły film Alfonsa Cuaróna do obejrzenia w kinach i na Netfliksie

Tekst gościnny

30 sierpnia 2018

REKLAMA

Autorem tekstu jest Piotr Szczyszyk.

Ciągłe porównywanie współczesnych autorów filmowych między sobą może wydawać się pójściem na łatwiznę, ale wszyscy ci, którzy po pierwszych zapowiedziach prasowych (piękny plakat!) najnowszego filmu Alfonso Cuaróna zgodnie porównywali go do dokonań Lava Diaza, mieli rację. Roma to niebywale kontemplacyjna i stonowana (do tego w czarno-białej barwie) opowieść o próbie odnalezienia się w obcym, najeżonym konfliktami świecie, gdzie jedynym pragnieniem jest zwyczajne poczucie rodzinnej bliskości.

Dwukrotny laureat Oscara po imponującej karierze w USA wraca z godnym podziwu poszanowaniem do swojej ojczyzny. Wiele wskazuje na to, że jest to w dużej mierze obraz autobiograficzny. Cuarón cofa się do wczesnych lat swojego dzieciństwa na początku lat 70. w mieście Meksyk. W dzielnicy Roma mieszka 6-osobowa rodzina ze średniej klasy społecznej, której w prowadzeniu domu pomagają dwie młode służące pochodzące z indiańskiego ludu Misteków. Cleo (Yalitza Aparicio) i Adela (Nancy García García) są kimś więcej niż służbą – to prawdziwsze członkinie rodziny niż wiecznie nieobecny ojciec Senior Antonio (Fernando Grediaga).

Tłem dla konfliktów klasowo-rodzinnych jest burzliwa sytuacja polityczna Meksyku. Organizacja Letnich Igrzysk Olimpijskich w 1968 roku odbiła się na całym świecie szerokim echem po protestach ruchu studenckiego przeciw nacjonalistycznej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej. Zarówno olimpiada, jak i mistrzostwa świata w piłce nożnej w 1970 roku miały być obietnicą na poprawę bytu skrajnie biednego państwa. Jednak wydarzenia powszechnie nazwane „Meksykiem 68” przyczyniły się do deorganizacji imprezy sportowej i kojarzenia od tej pory kraju z opresyjnym rządem. Skutki tych wydarzeń możemy oglądać miejscami na ekranie, kiedy zagubieni bohaterowie uciekają przed strzałami na ulicach podczas pacyfikowania grup studentów.

Roma
Zdjęcie z planu źródło materiały dystrybutora

Nie nazywałbym jednak w ogóle Romy filmem politycznym, chociaż jest zupełnym przeciwieństwem dotychczasowych wizualnych widowisk reżysera Grawitacji (2013). To w nieśpiesznym dawkowaniu fabuły i długich, szerokich ujęciach można upatrywać podobieństwa do wspomnianego filipińskiego mistrza slow cinema. Cuarón celebruje zwykłe rodzinne chwile i koncentruje się na prozaicznych skrawkach codzienności, oddając bohaterom czas i przestrzeń (również tę kadrową) na odnalezienie poczucia solidarności zarówno w drabinie klasowej, jak i kulturowo-obyczajowej. Co więcej, lista płac filmu prawie w całości należy do reżysera – będąc współtwórcą kapitalnych zdjęć i montażu, Cuarón czyni z Romy stuprocentową wypowiedź autorską (w moich oczach jeszcze bardziej osobistą niż I twoją matkę też), którą reprezentant meksykańskiej nowej fali próbuje rozliczyć się ze zwaśnionym narodem.

Na tle portretu rodzinnego, w którym matka Sofia (Marina de Tavira) popada w coraz większą frustrację, Cleo wyrasta na główną bohaterkę opowieści. Jej decyzje życiowe będą miały ostatecznie kluczowe znaczenie dla całego filmu. Kochając cudze dzieci jak swoje, będzie musiała odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jest w stanie w takim, a nie innym miejscu i czasie, pozwolić sobie na własne szczęście i normalną rodzinę. Przenosząc ciężar dramaturgii na bohaterkę z tak niecodziennym rodowodem, twórca Ludzkich dzieci (2006) potwierdza status świadomego i niebojącego się ryzyka artysty.

Osobiście przyznałbym Romie Złotego Lwa za jedną, porażającą scenę nad morzem. Co postanowi jury pod przewodnictwem bliskiego znajomego reżysera – Guillermo del Toro – pozostanie na razie zagadką. Dobre dzieło zawsze przecież będzie broniło się samo.

https://www.youtube.com/watch?v=fp_i7cnOgbQ

REKLAMA