UPIORNY DOM. Demony dla początkujących

Fabuła tej austriackiej produkcji jest prosta – Hendrik i Eddi przeprowadzają się z matką z dużego miasta na wieś na granicy Słowenii i Austrii.
Matka znalazła pracę w jednej z pobliskich jaskiń – wiem, jak dziwnie to brzmi, ale w trakcie seansu nie udało mi się, niestety, dojść do tego, czym właściwie się zajmuje, poza tym, że wchodzi do jaskini i mówi jak pierwsza z brzegu turystka: „O, jakie to piękne”. Dla dziesięcioletniego Eddiego przeprowadzka do zrujnowanego domu na wsi to wielka przygoda, dla szesnastoletniego Hendrika skazanie. Okazuje się, że ich nowe lokum skrywa mroczną tajemnicę…
Akcja filmu toczy się przewidywalnie według podręcznika pisania horrorów dla początkujących – i też, jak mniemam, dla początkujących przeznaczona jest realizacja. Nikogo, kto choć jeden porządny horror w życiu widział, nic w Upiornym domu nie zaskoczy i nie przestraszy. Co może zdziwić, to niezdarna próba lekkiego potraktowania tematu – z jednej strony mamy wszystkie mary znane co starszym widzom z lat 80. (mgła na cmentarzu, jump scare’y w lustrach czy zniekształcone komputerowo mamrotania opętanych), z drugiej zaś trójka bohaterów zachowuje się jak ekipa z rodzimych Wakacji z duchami – bez najmniejszego strachu, a nawet momentami z nieco czerstwym dowcipem przyjmuje opętanie, zagadkę potrójnego morderstwa, wędrówkę po pełnym dziwnych rekwizytów strychu.
Mimo to, nie wstydzę się przyznać, bawiłam się podczas seansu całkiem nieźle. Horror, który nie przestraszy, też ma swoje zalety, bo nie zawsze trzeba film oglądać przez rozstawione palce. Do plusów Upiornego domu zaliczyć należy przede wszystkim klimat. Film jest niemieckojęzyczny, co już ma sporo uroku w zalewie anglojęzycznych produkcji, która w młodym widzu może wyrobić przekonanie, że film jako taki to wynalazek praktykowany wyłącznie przez mocarstwo zza oceanu. Całość zrealizowana została w Karyntii, która – jak właśnie się dowiedziałam, nie mając do tej pory przyjemności odwiedzić tego regionu – może pochwalić się przepięknymi widokami. W górach, wśród soczyście zielonych lasów kryją się niewielkie wioski, w których czas się zatrzymał (jestem bardzo ciekawa, czy sklep pokazany w filmie rzeczywiście istnieje, jeśli tak, to jest to coś, co zdecydowanie chciałabym zobaczyć na własne oczy), i olbrzymie, pełne tajemnic jaskinie. Pomijając włóczące się luzem duchy, idealne miejsce na urlop.
Doceniam też pracę młodych aktorów. W role braci, ich przyjaciółki oraz kolegi wcielili się młodzi ludzie, w których widać jednocześnie zaangażowanie i świeżość. Daleko im do hollywoodzkiej maniery i zblazowania, nie występują o każdej porze dnia i nocy w modnych ciuchach i pełnych makijażach. Poza lekko przerysowanym Fritzem (zarówno stylizacja, jak i gra aktorska w tym przypadku poszły o jeden krok za daleko) cała reszta wygląda jak kumple z podwórka – tego podwórka, do którego tęsknią dziś wszyscy czterdziestolatkowie. Mimo latających po ekranie zrzutów z Insta widz odczuwa atmosferę przygody, która właściwa była wcześniejszym pokoleniom.
Zastanawiałam się przed seansem i w jego trakcie, dla kogo przeznaczony jest ten film. Z pewnością nie, jak określił to dystrybutor, dla młodzieży 16+. To w zasadzie dorośli ludzie, którzy prawdopodobnie znacznie bardziej przerażające seanse mają już za sobą i Upiorny dom tylko ich znudzi. Być może widownia dwunasto-, trzynastoletnia mogłaby docenić fakt, ze w filmie, który rodzice pozwolili im oglądać (zalecam jednak wcześniejsze zapoznanie się rodziców z produkcją, bo dzieciaki mają różną wrażliwość w tym wieku), są tajemnicze morderstwa, seanse spirytystyczne i straszne duchy na strychu.
Biorąc jednak pod uwagę, jak przyjęłam ten film ja sama, będąc w wieku, który pozwala mi pamiętać zabawy na trzepaku, oznajmiam z całą odpowiedzialnością, że obejrzeć go mogą widzowie 40+. Filmy, które my oglądaliśmy za dziecka (w czasach, kiedy z bazarów pełnych pirackich VHS przynosiło się, co było, a nie co chciało się obejrzeć), mocno się już zestarzały. I oto na widelcu dostajemy film, który przez półtorej godziny pozwoli nam poczuć się znowu jak ten dwunastolatek, który po przypadkowym zetknięciu z Koszmarem z ulicy Wiązów przez kolejny tydzień zapalał wszystkie światła, idąc w nocy do toalety. Całkiem fajny, sentymentalny powrót do tamtych klimatów, całkowicie wart półtorej godziny mojego życia.