UCIECZKA NAWIGATORA. Science fiction, na które Disney dziś by się nie porwał
A może nie wstrząsnęła? Czy ktoś pamięta jeszcze ten klasyk z lat 80., na który dzisiejszy Walt Disney nigdy by się nie porwał?
Ucieczka Nawigatora Randala Kleisera – specjalisty od produkcji przeznaczonych na niedzielne popołudnia (na przykład Błękitna laguna, Kochanie, zwiększyłem dzieciaka czy Grease) – nie był kasowym hitem i nie stał się tak kultową pozycją, jak chociażby Goonies. Dla wielu ówczesnych dzieciaków historia chłopca, który poszedł do lasu, stracił przytomność i ocknął się osiem lat później bez wyraźnych oznak starzenia, a w dodatku zaprzyjaźnił się z kosmitą i kosmicznym pojazdem w jednym, była po prostu zbyt zawiła. Docenić ją może natomiast widz dorosły, ponieważ jej struktura nie opiera się na nieustającym “a potem”. Scenariusz jest zgrabnie napisany, każdy z zawartych w nim elementów wynika z poprzedniego, a co jakiś czas następuje “ale” – przeciwstawienie zdarzeń, które czyni fabułę bardziej emocjonującą. Nie do końca wiadomo, o jaką chodzi ucieczkę – w końcu nawigatorem jest chłopiec, a nie szukający drogi do domu obcy – tutaj winić trzeba jednak polskie tłumaczenie.
Wydawać by się mogło, że Flight of the Navigator musi mieć jedną nazwę w języku polskim i faktycznie na kasecie wydanej przez Demel (to oni dali nam Teksańską masakrę piłą mechaniczną, Popcorn czy legendarnego Gliniarza samuraja na VHS-ach) mamy do czynienia z Lotem nawigatora, skąd więc ucieczka? Pewnie z tego samego miejsca, gdzie narodził się pomysł na Wirujący seks albo Wszystkie odloty Cheyenne’a. Jeżeli chodzi natomiast o magnetowidową wersję, na zachętę dodam, że odczytuje ją niezastąpiony Tomasz Knapik.
Ostatnio o Ucieczce nawigatora zrobiło się głośno w maju ubiegłego roku, gdy jej główny bohater, dziś już ponad czterdziestoletni mężczyzna, dopuścił się napadu na bank w Kanadzie. Ot, kolejny upadek dziecięcej gwiazdy. Skąd pomysł na powrót do niezbyt popularnej historii z nie najlepszą reklamą w ostatnich czasach? Odpowiedź jest oczywista – Stranger Things. Producenci wyczuli powrót specyficznego kina familijnego z przełomu lat 80. i 90., które łączyło w sobie przygodę oraz strach. Małe potwory, Badacze kosmosu, Łowcy potworów – to tylko kilka z bardzo wielu przykładów, a skoro fundamentem ma być sentyment, to czemu nie sięgnąć po już istniejącą, nawet bardzo słabą markę dającą szanse na przyciągnięcie sentymentalnych trzydziestolatków? To może brzmieć jak zarzut, ale bynajmniej tak nie jest. Jeżeli nowa wersja Ucieczki nawigatora zbliży się do poziomu serialu braci Duffer albo nowego To, być może dostaniemy kolejny przebój.
Z oryginału na pewno warto pozostawić sposób narracji, a zwłaszcza poczucie humoru. Kleiser zdawał sobie sprawę z tego, o czym wielu reżyserów zapomina – ludzie czytają opisy albo przynajmniej oglądają zwiastuny. Budowanie tajemnicy wokół oczywistego elementu fabularnego (chociażby obecności kosmitów) nie ma więc większego sensu, ale okazuje się, że można do tego podejść w sposób oryginalny i zabawny. Film otwiera scena z szybującym frisbee, ale dopóki nie trafia do psiego pyska, przypomina statek kosmiczny. W podobny sposób zostajemy nabrani jeszcze kilka razy, na przykład gdy na bohaterów pada ogromny cień sterowca albo gdy wystająca zza drzew konstrukcja okazuje się wieżą ciśnień. Ten sprytny zabieg sprawia, że chociaż wiemy o konieczności pojawienia się przybysza z kosmosu, zagadką pozostaje moment, w którym to nastąpi.
Wersja z 1986 roku miała także dużo szczęścia w zakresie castingu. Joey Cramer, zanim trafił za kratki, był rzadkim przypadkiem dziecka-aktora, który nie irytował; Veronica Cartwright (weteranka kina grozy, grała w Ptakach Hitchcocka, pierwszym Obcym, a także w świetnym Miasteczku, które bało się zmierzchu z 2014 roku) doskonale odnalazła się w nietypowej dla niej roli kochającej matki; a Sarah Jessica Parker już jako dwudziestolatka czarowała charyzmą. Głosem robota-kosmity Maxa został natomiast Paul Reubens znany lepiej jako Pee-Wee Herman.
Serwis Nerdist w zapowiedzi remake’u wyraził zdziwienie zainteresowaniem projektem, który rzekomo w czasach swojej świetności nie doczekał się nawet kontynuacji. Prawda jest jednak taka, że siedem lat po premierze do akcji wkroczyli Włosi, a oni dobrze wiedzą, jak robić nieoficjalne sequele (najlepszy przykład to Obcy 2). Ich Navigatori dello spazio oczywiście nie okazało się sukcesem prawie nigdzie poza ojczyzną oraz naszym rynkiem wideo, gdzie ukazało się jako Powrót nawigatora przestrzeni.
Za reżyserię odpowiada Camillo Teti, wcześniej producent między innymi Ptaka o kryształowym upierzeniu, fabularnego debiutu Dario Argento. Jego słabość do straszenia widzów jest bardzo wyraźna – to zdecydowanie mroczniejszy obraz, a ukazany w pełnej krasie robot potrafi wpaść w furię, która młodocianym odbiorcom zapewni wiele nieprzespanych nocy. O dreszczyk emocji zadbał także polski wydawca, Neptun Video Center. Po włączeniu kasety z filmem skierowanym przede wszystkim do dzieci wita nas zwiastun Podwójnego podejrzenia z Garym Buseyem, gdzie w kilka sekund otrzymujemy przemoc, nagość i odzywki typu: “Trafiłeś na najgorętszy seks w swoim życiu”. Sam scenariusz też oferuje kilka “kwiatków”, na przykład ciemnoskórego kierowcę, który z uśmiechem opowiada chłopcu o swoim autorytecie: “Zabił masę żółtków. Nie jestem rasistą, ale oni śmierdzą”. Życiowa porada – jeżeli po “nie jestem rasistą” wypowiadasz “ale”, to znaczy, że jesteś rasistą.
Samozwańcza druga część jest zaskakująco dobrze nakręcona, ma wyraźnie lepsze efekty specjalne i prostszy, ale bardziej ponury scenariusz. Twórcy remake’u powinni po nią sięgnąć – to równie wartościowy wzorzec, co produkcja Disneya. Najważniejszą zmianą, jaką muszą wprowadzić, powinny być natomiast pobudki kosmicznego robota. Porwanie dziecka na kilka lat tylko dlatego, że będzie przydatnym nawigatorem, to mniej więcej to samo, co zamykanie go w ciasnym tuneliku wypełnionym pociągową maszynerią, a mam wrażenie, że Max i J7 mieli wzbudzać więcej sympatii niż Wilford w Snowpiercerze.
Twórcy remake’u Ghostbusters. Pogromców duchów popełnili kardynalny błąd i uwierzyli, że stoją za nimi kult oraz popularność, które same napędzą sprzedaż biletów. Dwadzieścia siedem lat przepaści niepodsycanej właściwie żadnymi działaniami marketingowymi (poza grami komputerowymi z 2009 i 2011 roku i fatalną kreskówką z 1997 roku) skutecznie pomniejszyły jednak świadomość istnienia oryginalnych Pogromców duchów. Dla wielu młodych ludzi jest to tytuł niekojarzący się absolutnie z niczym (chociażby z tego powodu wersja z 2016 roku nie była wyświetlana w Chinach), więc jedyną drogą powinno być zaczynanie od zera, oddanie hołdu bez żerowania na zapomnianej sławie. Ucieczka nawigatora to historia bez porównania mniej znana, odwoływanie się do niej powinno być więc jedynie ciekawostką i ukłonem w kierunku fanów wychowanych na taśmach VHS. Do sukcesu potrzebne będą świeże spojrzenie oraz budowanie bazy widzów od podstaw. Mam nadzieję, że tak się stanie, i jestem przekonany, że Joe Henderson jest w stanie napisać wystarczająco dobry scenariusz.
korekta: Kornelia Farynowska
Tekst z archiwum film.org.pl