search
REKLAMA
American Film Festival 2022

TAURUS. Pretensjonalny badziew czy celna diagnoza branży muzycznej?

Pomimo sporej dawki pretensjonalności i formalnych rozwiązań mających zapewne zamaskować fabularne braki „Taurus” nie jest filmem nieudanym.

Dawid Myśliwiec

14 listopada 2022

Taurus
REKLAMA

Taurus to jeden z tych filmów, które mogą być określane mianem „pieprzonego arcydzieła” albo „pretensjonalnego gówna” – nie ma opcji pośredniej. Film Tima Suttona, autora pokazywanego podczas 11. edycji American Film Festivalu Funny Face, jest kwintesencją przestylizowanego, artystowskiego amerykańskiego kina niezależnego, ale choć na pozór rzeczywiście wydaje się dość próżnym filmowym ćwiczeniem, okazuje się, że ma do powiedzenia to i owo na temat branży muzycznej.

Współczesne kino obrodziło już w zdecydowanie wystarczającą liczbę dramatów o podupadłych gwiazdach muzyki – doprawdy, Taurus z pewnością nie był potrzebny, by komukolwiek uzmysławiać, jak destrukcyjny potrafi być show-biznes. Ale jeśli główną rolę w Taurusie gra Machine Gun Kelly (właściwie Colson Baker), światowej sławy raper, który wielokrotnie w tekstach mówił o swoich dawnych uzależnieniach, terapii i myślach samobójczych, temat staje się poważniejszy i zdecydowanie bardziej wiarygodny. Colson Baker w Taurusie nawet specjalnie nie zmienia imienia – bohaterem filmu jest Cole, zmanierowany gwiazdor rapu, który momenty poza koncertami rzadziej poświęca na wizyty w studiu, a częściej na narkotyki i prostytutki. Niedawno rozstał się z żoną Mae (Megan Fox, z którą MGK związany jest w życiu prywatnym), a z rezolutną córką Rosie nie może złapać kontaktu, bo zwykle jest na haju. Jedyną osobą, która jeszcze jako tako trzyma go w ryzach, jest jego asystentka Ilana (Maddie Hasson), która spełnia dosłownie wszystkie zachcianki szefa i znosi sporo złego traktowania z jego strony.

Taurus

Prawda, że to wszystko brzmi dość banalnie? I na poziomie warstwy fabularnej z pewnością tak właśnie jest: zła branża muzyczna, tyle pokus na każdym kroku, a on – biedny, wrażliwy muzyk – pozwala sobie im ulegać. Ile tego typu historii, opartych na faktach lub całkowicie zmyślonych, oglądaliśmy już na ekranie? Na dodatek Taurus opowiada o bohaterze, którego naprawdę trudno polubić – nie dość, że bez przerwy jest pod wpływem używek, to jeszcze zdaje się przekonany o własnej wielkości. Świetnym przykładem jest tu scena, w której do studia Cole’a w środku nocy zostaje ściągnięta zdolna wokalistka Lena (Naomi Wild) – tylko po to, by nagrać dosłownie kilka wersów i zostać odesłaną do domu. Główny bohater zamienia z dziewczyną raptem parę słów, a następnego ranka w ogóle o tej interakcji nie pamięta. Postać Leny okaże się jednak znacznie bardziej symboliczna, niż z początku mogłoby się wydawać – ale o tym przekonają się tylko ci, którzy zdecydują się na seans Taurusa.

Machine Gun Kelly jest personą dość irytującą – choć szanuję go za jego muzykę i bardzo wyrazisty, nieco „przepalony” głos, to nie do końca przekonuje mnie jego aktorska maniera. MGK nie ma jeszcze w portfolio zbyt wielu imponujących dokonań, ale też nie jest całkowitym żółtodziobem – zagrał Tommy’ego Lee w Brudzie (2019) Jeffa Tremaine’a, pojawił się w Rebelii (2019) Ruperta Wyatta, pojawił się też u Susanne Bier w netflixowym Nie otwieraj oczu (2018). Nie powinien być więc na planie filmowym zdezorientowany i rzeczywiście nie jest – w jego obecności w poszczególnych scenach czuć swobodę, ale maniera, z jaką wypluwa z siebie poszczególne kwestie, i brak chemii pomiędzy nim a świetnie grającą Maddie Hasson (mającą w sobie coś z „vibe’u” Florence Pugh) sprawiają, że trudno pozytywnie ocenić jego występ. Rola Colsona Bakera na pewno ma w sobie sporo branżowej prawdy, a pomiędzy Colsonem a Colem można by postawić umowny znak równości, ale pomimo zdolnego towarzystwa (oprócz Hasson także m.in. Scoot McNairy) MGK nie zalicza w pełni satysfakcjonującego występu.

Pomimo sporej dawki pretensjonalności i formalnych rozwiązań mających zapewne zamaskować fabularne braki (ach, ta kamera obracająca się do góry nogami!) Taurus nie jest filmem nieudanym. Potrafi bowiem powiedzieć co nieco o branży muzycznej – nie tylko o jej sile, ale kreowanych przez nią demonach – a także autentycznie wzruszyć. I choć główny bohater filmu Tima Suttona nie jest człowiekiem, któremu chciałoby się kibicować, obserwowanie jego upadku ostatecznie można skwitować klasycznym: „szkoda faceta, tak po ludzku szkoda”.

Dawid Myśliwiec

Dawid Myśliwiec

Zawsze w trybie "oglądam", "zaraz będę oglądał" lub "właśnie obejrzałem". Gdy już położę córkę spać, zasiadam przed ekranem i znikam - czasem zatracam się w jakimś amerykańskim czarnym kryminale, a czasem po prostu pochłaniam najnowszy film Netfliksa. Od 12 lat z różną intensywnością prowadzę bloga MyśliwiecOgląda.pl.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA