search
REKLAMA
Nowości kinowe

HITMAN: AGENT 47

Maciej Niedźwiedzki

29 sierpnia 2015

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Grałem w Hitmana. Było coś fascynującego w powolnym tempie, które narzucała ta gra. W przeciwieństwie do Maxa Payne’a, GTA czy Mafii w produkcji IO-Interactive chodziło o ciszę. O powolną i precyzyjną eliminację przeciwników, o skradanie się, o bycie niezauważonym. Wtedy było się najgroźniejszym dla zaludniających kolejne lokacje bandziorów. Agent 47 miał do dyspozycji ogromny zestaw broni. Mogliśmy korzystać chyba z każdego narzędzie do zabijania stworzonego przez człowieka. Nie chodziło jednak o fajerwerki i nieludzką ekwilibrystykę w duchu Matrixa (chyba dla każdej współczesnej gry film Wachowskich jest punktem odniesienia). W Hitmanie największą frajdę przynosiło skuteczne użycie garoty. Wtedy zaczynałem faktycznie rozumieć co miał na myśli główny bohater Leona Zawodowca, który ucząc Matyldę „sprzątania” powtarzał, że większym kunsztem jest skuteczne operowanie nożem, niż snajperką.

Tym właśnie przyciągał Hitman. Trzeba było zachowywać się profesjonalnie, mieć czyste ręce wykonując brudną robotę. Pamiętać, by ukrywać zwłoki, zacierać ślady, pamiętać o każdym detalu. Być perfekcyjnym. Często jeden strzał, wykonany nawet z pistoletu wyposażonego w tłumik, oznaczał koniec. To była trudna, cholernie wciągająca gra.

b

W adaptacji z 2007 roku gdzieś umknął ten klimat. Jej reżyser, Xavier Gens, chciał zburzyć kilka ścian, zapragnął być głośny i wybuchowy. Jego Hitman bardziej przypominał kolejną część Transportera. Gdyby nie czerwony krawat tytułowego bohatera i charakterystyczna łysina trudno byłoby ten film skojarzyć z grą. Paradoksalnie nie uważam, by ten film był zły. Podobał mi się w jaki sposób Gens w delikatny sposób eksplorował seksualność swojego bohatera, jak ukazywał jego lęk wobec kobiet. Jak broń stała się dla niego symbolem męskości, jedynie z nią w ręku trzymał się swobodnie. Interesujące było to jak ta pozbawiona jakichkolwiek emocji maszyna do zabijania zmuszona jest do wyrażania choćby krzty empatii.

[quote]Najnowszy Hitman: Agent 47 jest również odległy mojemu wyobrażeniu o tym jak adaptacja tej gry powinna wyglądać.[/quote]

Tytułowy bohater (przyzwoity Rupert Friend) zbyt często szaleję z bronią, zbyt dużo tu wymyślnej choreografii, efekciarstwa i bijatyk. Ten film staje się przez to anonimowy i nijaki, bo oferuje dokładnie to samo, co każdy z trzydziestu rokrocznie wpuszczanych do naszych kin akcyjniaków. Uważam, że Hitmana akurat można było opowiedzieć inaczej. Z większym stylem i spokojem, w bardziej wyrafinowany sposób budować napięcie.

DF-04496_04515_R -- Agent 47 (Rupert Friend) and Katia (Hannah Ware) are on the run in “Hitman: Agent 47."

Reżyser, Alexander Bach, niestety nadużywa zwolnionego tempa, miejscami wywołując wręcz efekt komiczny. Niejednokrotnie pozwala operatorowi w nieznośny sposób trząść kamerą, a montażyście nadużywać nożyczek. W pewnym momencie Hitman: Agent 47 zaczyna koncepcyjnie przypominać filmy z uniwersum Terminatora. To tak w ramach dygresji, ale nie wiem czy to wciąż jest komplement.

Wiem jednak, że z czasem Hitman: Agent 47 zaczyna nabierać rumieńców i sensu. Przez chwilę nawet jest dobrym filmem. Świetna jest scena szkolenia, które przechodzi bohaterka grana przez Hannę Ware. Pełni ona funkcję podobną jak samouczek w grze. Poznajemy więc w jaki sposób zawodowy hitman się porusza, jak korzysta z otoczenia i jak eliminuje cele. To dobrze zainscenizowana sekwencja, mająca metatekstowy charakter. Właśnie w jej trakcie fani gry powinni odnaleźć się w świecie tego filmu. Podoba mi się również ostatnie pół godziny Agenta 47. Współpraca naszego hitmana z jego uczennicą ładnie się układa, film zyskuje dotąd nieobecną lekkość. Bach wydaje się być w końcu świadomy materii nad jaką pracuje. Agent 47 wpada w odpowiedni rytm. Szkoda, że niedługo potem szybko się kończy.

b

Twórcy Hitman: Agent 47 wzorem poprzedniej adaptacji również starali się jakoś tytułową postać uczłowieczyć, nadać jej charakter. Wzbogacić ją o ludzki uśmiech. Sprowokować nawet do etycznych rozterek. W bardzo bezpośredni sposób pada skierowane do naszego agenta pytanie: „Czy ty w ogóle jesteś człowiekiem?”. Dopiero pod koniec filmu, po długim namyśle tytułowego bohatera, otrzymamy odpowiedź – oczywiście banalną i kiczowatą. Jak cała ta produkcja.

Musimy poczekać jeszcze lata zanim filmowcy odnajdą sposób, by prawidłowo przenosić gry na kinowy ekran. 

cinema

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA