Connect with us

Recenzje

MĘŻOWIE I ŻONA. Niesłusznie zapomniana komedia, która przypomina „Dzień świstaka”

Film pod tytułem „Mężowie i żona” został nieco zapomniany, więc pora naprawić to karygodne niedopatrzenie.

Published

on

Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.

Z dużą dozą pewności można stwierdzić, że jeśli jakiś film odniesie sukces, dość szybko powstają kolejne części. Hollywood od zawsze lubiło wszelkiej maści sequele, prequele, spin offy itd. Ale zdarzają się również tytuły bardzo dobre, czasem wręcz kultowe, które nie tylko nie potrzebują dalszego ciągu, ale ciężko byłoby w ogóle takowy wymyślić. Doskonały przykład stanowi tutaj „Dzień świstaka” Harolda Ramisa, z cudownie zblazowanym Billem Murrayem w roli głównej. Jakiekolwiek kontynuacje mijałyby się z celem, bo historia ma sensowne, idealne zakończenie. Reżyser doskonale to rozumiał, ale ponieważ wciąż ciągnęło go do podobnych klimatów, kilka lat później nakręcił coś, co spokojnie może uchodzić za duchowego spadkobiercę „Dnia świstaka”. Jednak z jakichś dziwnych powodów, film pod tytułem „Mężowie i żona”, bo jego właśnie mam na myśli, został nieco zapomniany, więc pora naprawić to karygodne niedopatrzenie.

Advertisement

Doug Kinney (Michael Keaton), zarobiony czterdziestolatek, pracujący w firmie budowlanej, nie ma na nic czasu, przez co cierpi jego życie prywatne. Pewnego dnia, korzystając z usług nowatorskiego przedsiębiorstwa, Doug zostaje sklonowany. Z początku wszystko idzie po jego myśli: Drugi (klon) przejmuje obowiązki zawodowe, a oryginalny Doug ma w końcu czas dla siebie, ale wkrótce wychodzi na jaw, że nawet dwóch Kinneyów nie jest w stanie sprostać wszystkim wyzwaniom codzienności. Recepta na to wydaje się prosta…

Całość została mocno osadzona w „naszej” rzeczywistości, a motywy fantastyczne służą jedynie za punkty wyjściowe historii. Reszta to już znany i sprawdzony przez reżysera zbiór komediowych chwytów. Zmarły w 2014 roku Ramis wywodził się z grona twórców kojarzonych z kanadyjskim programem rozrywkowym „SCTV”. Jego portfolio było imponujące – oprócz „Dnia świstaka” wyreżyserował kilka prawdziwych hitów, takich jak na przykład „Golfiarze” czy „W krzywym zwierciadle: Wakacje”, a także napisał scenariusze między innymi do „Pogromców duchów” i „Menażerii”. W „Mężach i żonie” w podobny co w „Dniu świstaka” sposób zmieszał elementy komediowe z nieco bardziej lirycznymi, a całość doprawił niewielką dozą science-fiction. Powstał film może nie aż tak dobry jak perypetie sarkastycznego dziennikarza w pętli czasowej, ale z pewnością warty uwagi i będący po prostu przyjemnym tytułem ze świetnymi pomysłami.

Advertisement

W kadrze pojawia się kilka interesujących nazwisk. Michael Keaton, opromieniony występami w dwóch częściach przygód Batmana w reżyserii Tima Burtona, niejako powrócił tym filmem do komedii, gatunku, w którym brylował w poprzedniej dekadzie. Pierwotnie właśnie to on miał grać rolę, w którą w „Dniu świstaka” wcielał się Murray. Dzielnie sekunduje mu Andie MacDowell, a z drugiego planu wspomagają ją Eugene Levy, czyli ojciec Jima z późniejszego „American Pie” oraz Brian Doyle-Murray, starszy brat Billa, często grający role poboczne.

Najtrudniejsze zadanie miał oczywiście Keaton, ponieważ musiał zagrać kilka heterogenicznych postaci – osobowość każdego z klonów różni się nieco od pozostałych, a nierzadko wszystkie pojawiają się w jednej scenie, wchodząc między sobą w skomplikowane interakcje. Wymagało to od twórców zastosowania szeregu sprytnych sztuczek, na czele z zaprzęgnięciem komputerów, ale rezultat spełnił oczekiwania i efekty specjalne do dzisiaj się nie zestarzały.

Advertisement

Film nie powtórzył sukcesu „Dnia świstaka”, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie warto skusić się na seans. Szczególnie, że wielu sfrustrowanych dorosłych może z łatwością utożsamić się z problemami Douga. Reżyser daje im okazję, by popuścili wodze fantazji i chociaż „wirtualnie” sprawdzili, jakby to było, gdyby mogli się zmultiplikować. Bo czy na pewno więcej wersji samego siebie stanowiłoby właściwe remedium na brak czasu? Może wystarczy po prostu spróbować inaczej spojrzeć na codzienność, która przestanie jawić się jako aż tak bardzo szara? Harold Ramis zdaje się dawać jednoznaczną odpowiedź. A że w formie lekkiej komedii? Tym lepiej!

Advertisement
Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *