search
REKLAMA
Recenzje

MĘŻCZYZNA IMIENIEM OVE – 2 nominacje do Oscara!

Berenika Kochan

29 stycznia 2017

REKLAMA

Hannes Holm przyznaje, że (podobnie jak u innego szwedzkiego reżysera, Ingmara Bergmana), jego obsesją jest śmierć. Mężczyzna imieniem Ove to dowód, że tego typu zainteresowania można wyrazić w sposób dla widza lekki, łatwy i przyjemny. Zwłaszcza jeśli historia Fredrika Backmana stała się już bestsellerem.

Od pierwszej sceny filmu czytamy z Ovego jak z książki. Są tacy starsi panowie – kłócący się o dwa grosze, odganiający ze strzelbą kota sąsiadów, nazywający wszystkich idiotami i w ogóle “świat zszedł na psy”. Za zgorzkniałością kryją się zazwyczaj samotność, tragedia. Ove to ten typ. Pół roku temu zmarła jego ukochana żona, a on odtąd kontynuuje codzienne rytuały z pustką w sercu. Poranny obchód po osiedlu (sprawdzić bramkę, spisać rejestracje źle zaparkowanych samochodów, podnieść pety z chodnika, nakrzyczeć na przejeżdżających mimo zakazu), sobotnia kawa i ciastko, praca w zakładzie produkcyjnym… Gdy zostaje zwolniony, nic go na świecie już nie trzyma. Postanawia dołączyć do Sonji w dniu, w którym do domu obok wprowadza się szwedzko-perska rodzina. Banda idiotów.

“Idiota, idiota”. Być może wiek dodaje takiej odwagi. Ove nie omieszka obrzucać tym epitetem wszystkich swoich sąsiadów i napotkanych po drodze nieznajomych. Nie tylko to bardzo bawi – w Mężczyźnie imieniem Ove komediowe sceny pojawiają się jedna po drugiej, wiele na wysokim poziomie, jakby bez wysiłku scenarzystów, choć z wykorzystaniem wyświechtanych już schematów. (Ove: “To nie pies. To but zimowy z oczami”). Motyw (pragnienia) śmierci chowa się w tle, przykryty seriami żartów i retrospekcji z życia głównego bohatera. Temu służy film Hannesa Holma: rozrywce, nie memento mori.

Rolf Lassgård, zasłużony szwedzki aktor (znakomity w Tuż po weselu Susanne Bier) dostarcza jej z dużym profesjonalizmem. Świetnie operuje mimiką, jest niepohamowany w gniewie i autentycznie pogrąża się w smutku. W przekroju emocji widać duży warsztat. Rola pochodzącej z Iranu Bahar Pars to ciepłe uzupełnienie, miłe tło dla Ovego, ale nic poza tym. Na uwagę zasługuje natomiast Filip Berg, Ove w retrospekcjach, którego gwiazda zaczyna w Szwecji świecić coraz jaśniej.

Zaskoczyli mnie Szwedzi, że zrobili film tak lekki w odbiorze, o klimacie niemal amerykańskim – dotąd ich domeną było niedopowiedziane kino melancholii, “cieplejsze” i bardziej serdeczne niż norweskie, ale wciąż skandynawskie. Mężczyzna imieniem Ove fantastycznie broni się pod względem historii i wizualnego sposobu jej przedstawienia. Przez wzgląd na dwie nominacje do Oscarów nie da się jednak uniknąć porównań. W kategorii “Najlepszy film zagraniczny” moim zdaniem statuetki nie zgarnie, bo jest jedyny w swojej podkategorii – lekkostrawny, dobrze zrobiony komediodramat na poziomie (otrzymał już Europejską Nagrodę Filmową w kategorii “Komedia”). Nominacja do Oscara za charakteryzację, wraz z Legionem samobójców i Star Trekiem: W nieznane? Toż to żart. Bo Rolfowi Lassgårdowi zrobiono zakola, a Bahar Pars zapleciono warkocz i doczepiono substytut ciążowego brzucha? “Idioci”. W większym stopniu na tę nagrodę zasługują nienominowane, gumowe zęby Toniego Erdmanna.

Uznanie należy się zdjęciom. Może nie zachwycają oryginalnością, ale są jasne, przejrzyste, estetyczne – pozwalają być blisko bohaterów i podkreślają emocje kiedy trzeba. Można się domyślić, że im bliżej końcówki Mężczyzny imieniem Ove, tym uczuć więcej, od śmiechu po łzy. A wniosek z historii jest prosty: szczęście, zadowolenie z życia (to sławione obecnie przez blogerów duńskie hygge) jest tak blisko każdego z nas, możliwe nawet po stracie. Wystarczy się tylko na nie otworzyć.

Pojawiają się głosy: Mężczyzna imieniem Ove to taki prosty film. Czy zasługuje na te nagrody i nominacje? Nie, bo dzieł w podobnym klimacie było już wiele (z ostatnich: Dama w vanie). Tak, bo w taki sposób powinno się robić bardzo dobre filmy. Nieprzekombinowane, angażujące od pierwszej do ostatniej minuty, na polepszenie nastroju. Takie też są potrzebne.

REKLAMA