search
REKLAMA
Recenzje

LEATHERFACE. „Teksańska masakra” w dobrej formie

Jarosław Kowal

1 października 2017

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Chociaż Teksas odgrywa tu znacznie tańsza do sfilmowania Bułgaria, a piła mechaniczna pojawia się tylko na początku i na końcu filmu, niewątpliwie twórcy Najścia oraz Livide serwują nam kawał solidnej masakry.

To już ósma część serii, która wywindowała horror na wyższy poziom brutalności. Serii o tyle wyjątkowej, że nigdy nie upadła tak nisko, jak Piątek trzynastego czy Halloween, i nawet jej remake z 2003 roku okazał się zaskakująco solidny. Przepis na sukces zdaje się być oczywisty, po prostu nikt nie wysłał Leatherface’a w kosmos, nikt nie kazał walczyć mu z Busta Rhymesem i nikt nie wpadł na pomysł nakręcenia części, w której w ogóle go nie ma. Zaskakujące jest natomiast to, że nikt przez te wszystkie lata nie próbował opowiedzieć historii Jedidiaha Sawyera od samego początku, ukazując kulisy powstania jednego z najbardziej przerażających psychopatów w historii popkultury.

Ktoś może się oburzyć, bo przecież jedenaście lat temu nakręcono film Teksańska masakra piłą mechaniczną: Początek o dość jednoznacznym tytule, ale tutaj zaczynają pojawiać się typowe dla długowiecznych serii zawiłości. W tej wersji Leatherface nosi imię Thomas Brown Hewitt i według wielu jest alternatywną wersją postaci oryginalnie sportretowanej przez Gunnara Hansena. W tej samej opowieści poznajemy jednak także niemowlę o imieniu Jedidiah, a sam zabójca wyraźnie odczuwa silny instynkt „tacierzyński”. Czy oryginalny Leatherface jest więc jego synem? To prawdopodobnie pozostanie już na zawsze w sferze domysłów, niemniej historię tego prawdziwego, wprowadzonego do świata filmu w 1974 roku zabójcy poznajemy dopiero teraz.

W odróżnieniu od chociażby Michaela Myersa, Jedidiah Sawyer okazuje się nie być złem wcielonym i w tym tkwi siła najnowszej Teksańskiej masakry. Obserwowanie procesu degrengolady nastolatka, który nie przejawia cech patologicznych z natury, lecz z powodu fatalnego wychowania oraz tak zwanego „złego towarzystwa”, to wciągające doświadczenie. Pozornie może się to wydawać zbrodnią przeciwko kanonowi, w końcu Leatherface zawsze uchodził za potworną, lecz zarazem umysłowo upośledzoną istotę. Ukazanie go jako zdrowego człowieka, któremu odebrano wolność i sumienie, robi jednak zdecydowanie większe wrażenie niż prosta historia o szaleństwie zakodowanym w genach, jaką widzieliśmy zresztą już wielokrotnie.

Scenarzysta Seth M. Sherwood dla wiarygodniejszego zarysowania przemian zachodzących w umyśle głównego bohatera zwrócił się do najlepszego z możliwych źródeł – przeprowadził liczne rozmowy z Hansenem oraz z nieodżałowanym Tobe’em Hooperem, reżyserem pierwszej części, a tutaj także producentem. To ich wkład miał decydujący wpływ na ukształtowanie psychiki młodego Sawyera, co dodaje mu wiarygodności, bo kto może wiedzieć lepiej niż sam stwórca? Dodatkowo dostajemy mnóstwo smaczków i nawiązań do wcześniejszych części. Po raz pierwszy w historii możemy zobaczyć dziadka Sawyera jako żywą istotę, a nie tylko odżywiającą się krwią „mumię”; powraca Nubbins Sawyer, czyli autostopowicz z dwójki; a Hal Hartman (Stephen Dorff) to ojciec Burta Hartmana – zaciekłego wroga patologicznej rodzinki. Dorff jest zresztą obok Lili Taylor autorem najciekawszej kreacji w filmie. Obydwoje kradną całą uwagę za każdym razem, gdy pojawiają się na ekranie. Najbardziej interesujące jest jednak to, w jaki sposób twórcy postanowili przedstawić każdą z postaci.

Bohaterowie filmu są bezwzględni. W wiele momentach można by się spodziewać aktu łaski, wykrzesania resztek litości, odwrócenia się i pozostawienia skrzywdzonej czy przerażonej ofiary przy życiu chociażby dla zabawy, ale tutaj nikt nikomu nie odpuszcza. Niewinne osoby stojące na szlaku bandy przypominającej antybohaterów Urodzonych morderców albo Bękartów diabła nie wymykają się, nie dostają czasu na znalezienie bezpiecznego schronu, gdy złoczyńca potyka się, gubi narzędzie zbrodni albo daje się oszukać jak dziecko. Dokładnie każdego dosięga okrutna ręka niesprawiedliwości, ale brutalna rozrywka nie jest celem samym w sobie. W scenariuszu zawarto na tyle interesującą historię, że seans nie przypomina kompilacji niczym niepowiązanych okrutnych morderstw.

Nakręcenie kolejnej odsłony historii, która wpłynęła na tysiące fanów i dziesiątki filmowców na całym globie, nie jest zadaniem łatwym. Mimo dobrych intencji prawie każdy poległ na tym polu i w pewnym sensie chyba wszyscy na to po cichu liczymy – na masochistyczną rozkosz z podkreślenia wyjątkowości oryginału, potwierdzenia, że wciąż jest niedoścignionym ideałem. Teksańska masakra piłą mechaniczną z 1974 roku nie ma sobie równych, ale Leatherface to jedno z najlepiej zrealizowanych dopełnień arcydzieła Tobe’a Hoopera, jakie dotąd zrealizowano.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA