Już za tobą tęsknię
Jest taki rodzaj filmów – zaczynasz płakać, zanim jeszcze akcja na dobre się rozkręci, i nie wypuszczasz chusteczki z dłoni aż do napisów końcowych. A czasem jeszcze trochę dłużej. Do tej kategorii należy właśnie Już za tobą tęsknię – najnowszy film Catherine Hardwicke.
Jessie jako mała dziewczynka przeprowadza się wraz z ojcem ze Stanów Zjednoczonych do Wielkiej Brytanii. Pierwszego dnia w nowej klasie poznaje energiczną Millie i tak rozpoczyna się przyjaźń, która ma przetrwać wieki. Czas mija, dziewczęta zmieniają się w kobiety, pojawiają się w ich życiu mężczyźni, dzieci. Szaleństwo lat młodzieńczych stopniowo cichnie, zastąpione przez spokojną stabilizację, przyjaźń zaś trwa niezmienna i stała bez względu na odmiany losu. I wtedy nagle Millie dowiaduje się o swojej chorobie…
Teoretycznie Już za tobą tęsknię to film o przyjaźni głębokiej, czystej i bezwzględnej. Narratorką opowiadanej historii jest Jess, to ona wprowadza nas w świat przyjaciółek, pokazując go ze swojej perspektywy. Niemal od pierwszego dnia znajomości dziewczęta rzeczywiście są nierozłączne, lecz choć wyglądać to może z boku na przepiękną relację, ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jest to toksyczny związek. Energiczna, samolubna Millie całkowicie dominuje nad życiem spokojnej, nieśmiałej Jessie. To ona jest prowodyrką każdego szaleństwa, to ona jako pierwsza doznaje wszystkich jego przyjemności, to ona zachodzi w ciążę, wychodzi za mąż, remontuje dom. Jessie, ciągle w jej cieniu, grzeje się jej ciepłem, karmi energią, ale skutek jest taki, że gubi w tym wszystkim siebie. Podczas gdy Millie wychowuje dwójkę dzieci, ona wciąż próbuje zajść w ciążę. Poddaje się leczeniu i w końcu decyduje się na zabieg in vitro. Lecz kiedy wreszcie udaje jej się spełnić marzenie, nie ma odwagi podzielić się swoim szczęściem z najbliższą sobie osobą, ze swoją wieloletnią przyjaciółką Millie, ponieważ ta akurat przechodzi trudny okres walki z nowotworem. Jessie, zachowując milczenie, z poświęceniem wspiera przyjaciółkę w chorobie. Zgadza się nawet na spontaniczny, szalony wyjazd tylko we dwie do Haworth – miejsca, gdzie siostry Brontë tworzyły swoje niesamowite powieści, w tym ukochane przez dziewczęta Wichrowe wzgórza – narażając tym samym nie tylko swoje zdrowie, ale także tak upragnioną ciążę. Kiedy odkrywa, co naprawdę popchnęło Millie do tego wyjazdu, nie kryje rozczarowania i na długie miesiące przyjaciółki zrywają kontakty…
Już za tobą tęsknię to film niewątpliwie wzruszający. Jest to jednak również film niezwykle schematyczny. Przedstawione w nim dwa mocne, bardzo aktualne tematy – walka z chorobą i bezskuteczne próby zajścia w ciążę – gwarantują wzruszenie u każdego, kto szczyci się wrażliwością nieco większą niż ta właściwa kawałkowi drewna, i stanowią dla reżysera wygodny samograj. Tym większa szkoda, że Hardwicke oba te tematy potraktowała jak szkolną wyprawkę. Jej bohaterowie wygłaszają banały, wpadając w najbardziej sztampowe dla tych dwóch tematów sytuacje. Wygląda to tak, jakby Hardwicke wrzuciła w Google dwa interesujące ją hasła i swoją historię oparła na najbardziej popularnych odpowiedziach. I mimo tego, że próbuje pokazać temat choroby nowotworowej nieco inaczej, głębiej (temat ciąży Jessie jest zmarginalizowany, tak jak i ona sama), to poprzez wzruszenie, które jednak chwyta za gardło, kiedy obserwujemy cierpiącą Millie, sączy się wrażenie sztuczności całej tej sytuacji. Umówmy się, nie każda chora robi sobie perukę u charakteryzatorki gwiazd Hollywood. I nie każda, zwłaszcza w polskich warunkach, pokój szpitalny o powierzchni średniego mieszkania ma urządzony jak luksusowy hotel.
Na szczęście dla Już za tobą tęsknię, Hardwicke dysponuje świetnym duetem aktorskim. Toni Colette w roli Millie jest niesamowita. Co prawda, podążając za najnowszą modą, pozbawiła się większości swego naturalnego uroku i wygląda teraz jak wychudzony klon wszystkich innych wychudzonych gwiazdek, jednak umiejętności aktorskie jej pozostały i podziwiać tylko można, jak wspaniale potrafi oddać wszystkie emocje targające ekstrawertyczną Millie. Przerażona, nieszczęśliwa, melancholijna czy roześmiana – to jest ta Toni, którą pokochali jej fani. Jedno spojrzenie czy gest buduje klimat całej sceny i naprawdę dobrze się na to patrzy. Towarzyszy jej Drew Barrymore, której talent jest nie mniejszy. Co prawda rolę ma – jako się rzekło – mocno wyciszoną, stanowiąc jedynie tło dla rozsadzającej ekran Colette, ale jest to tło, które zwraca na siebie uwagę. Barrymore po raz kolejny udowadnia, że potrafi grać nie tylko w lekkich komediach romantycznych.
Już za tobą tęsknię to klasyczny wyciskacz łez, z przewidywalną fabułą i typowym zakończeniem. Film idealny na wieczór w babskim gronie, obliczony na to, żeby zagrać na emocjach widza płci pięknej. Byłoby jednak dobrze, gdyby tego rodzaju produkcje nie tylko takie cele spełniały. Powiem zatem tak – drogie panie, jeśli po seansie Już za tobą tęsknię będziecie miały ochotę wpełznąć pod kołdrę i przytulić się do kogoś bardzo wam bliskiego – zróbcie to. To potrzebny i ciepły gest. Oprócz tego jednak znajdźcie wreszcie czas, żeby zrobić odkładane od miesięcy „na potem” badania.
korekta: Kornelia Farynowska