Fuck For Forest
Można się kochać. Kochać czule, namiętnie, przy świecach, kadzidełkach, muzyce Niny Simone. Można też się zwierzęco pieprzyć, bo powietrze naelektryzowane, bo procentów za dużo, bo kamera jest włączona, a jakoś trzeba zarobić na utrzymanie rodziny. Mało kto wpadł na pomysł, aby robić to drugie również z kamerą, ale kierując się nie wypłatą od grubego porno producenta, ale… miłością do amazońskiej dżungli.
„Fuck For Forest” to nazwa organizacji, która ma na celu, jak czytamy na oficjalnej stronie internetowej, „ochronę i wyzwalanie natury oraz seksualności”. Za jej pośrednictwem zbiera pieniądze na projekty ekologiczne, sprzedając pornografię. Jej użytkownicy mają nieograniczony dostęp do filmów za „jedyne” 15 dolarów miesięcznie. Ponieważ seks sprzedaje się dobrze (och, jakież to odkrycie!), projekt zarobił już kilkaset tysięcy euro.
Jest jednak druga strona medalu. Właśnie nią między innymi zajmuje się Michał Marczak, reżyser filmu dokumentalnego o takiej samej nazwie, jak wspomniana organizacja. Historię projektu oraz jego cele statutowe poznajemy z perspektywy Danny’ego, który opuszcza swoją norweską wioskę i rusza w tułaczkę po świecie. Wiadomo przecież – wolność, podróżowanie stopem, hipisowska reaktywacja ducha drogi, społeczne zaangażowanie i tak dalej. Kolejny młodzieniec, którzy zaliczył „Easy Rider” o seans za dużo. W końcu poznaje organizację, którą tworzą pochodzący z Norwegii Tommy, Leona i Natty, troje hipisów, którzy mają „wizję”. Tą „wizją” jest zbawienie świata poprzez seks i udawane orgazmy przed kamerą.
Film Marczaka pokazuje, jak aktywiści dostają propozycję wyjazdu do Amazonii, aby zebrać fundusze na wykupienie znacznej części ziemi. Chcą oddać ją w ręce rdzennych mieszkańców – plemion żyjących na granicy Peru i Brazylii. Początkowo wszystko układa się pięknie, można „swingować” między partnerami, to pociupciać tutaj, to pociupciać tam, następnie chwilę postękać przed kamerą, a las naprawi się sam. Wszyscy są szczęśliwi w tej komunie wolnego seksu i pełni wyzwolenia. Ale pomiędzy jednym orgazmem a drugim można wręcz przeoczyć fakt, że tubylcy nie są zbyt przychylnie nastawieni do rozwiązłych i, w ich odczuciu, dziwnych białych ludzi, którzy niby o coś tam walczą, ale głównie kopulują. Jakoś inaczej sobie aktywiści ich wyobrażali – mieli ganiać z gołymi siusiakami i dziękować za pomoc. To, co w nowoczesnym Berlinie wydawało się liberalne, tutaj gorszy. Pierwszy mit wolnej amerykanki w amazońskiej dżungli upada. Marczak jednak na tym nie kończy. Pokazuje, jak ten hipisowski projekt stacza się na dno. Skoro celem statutowym jest naprawa świata, aktorom nie można czerpać finansowych korzyści z występów przed kamerą. Smutne są więc sceny, gdy bohaterowie filmu żebrzą o jedzenie albo szukają go w śmietnikach. Samą miłością człowiek się nie nakarmi.
Ten ekologiczny powrót do natury nie sprawdza się. Tommy chce się tylko dobrze kochać, kiedy Natty szuka bliskości i zrozumienia. Między nimi jest Danny, dzieciak znikąd, niepewny, poszukujący i nie do końca szczery w swoich pochwałach nowego, wspaniałego ładu. Wierzymy chyba tylko pogodnej Leonie, która dobrze radzi sobie ze swoim hedonizmem oraz ekologicznymi pobudkami. Również i z projektem jest coś nie tak, co boleśnie w drugiej połowie filmu punktuje Marczak. Naiwny idealizm niekoniecznie bowiem sprawdza się w dzisiejszych czasach, bo za każdym strategicznie nierozpisanym pomysłem stoją urzędnicy i biurokraci, którzy tylko czekają, aż pomysłodawcom podwinie się noga. Nie ułatwiają też sprawy tubylcy, którzy nieufnie patrzą na próby wykupienia ich ziemi przez ludzi ze spuszczonymi majtkami.
Szkoda, że reżyser wykorzystał ten komentarz tylko jako podsumowanie swojego dokumentu, a zamiast tego skupił się na pornobiznesie. Mimo wszystko warto obejrzeć „Fuck for Forest”. Nie dla piersi. Nie dla gołych tyłków. Również nie dla dobrych zdjęć, ale ku przestrodze – dobrze zaplanuj swój biznes i filantropię, zawsze używaj „zabezpieczenia”.
https://www.youtube.com/watch?v=lS_yjWqeGM4&feature=player_embedded