CZAROWNICA 2. Niektóre bajki opowiada się kilkakrotnie
Czasy, kiedy z nadzieją patrzyło się na renarracje bajek i baśni odeszły w zapomnienie. O ile Czarownica Disneya opierała się na znanej historyjce o królewnie, która spała, to odwracała nieco wektory opowieści. W czasach, gdy kalkuje się animacje, a niewiele zmienia w ich trzonie, pierwsza odsłona fantasy z Angeliną Jolie wydawała się bardzo odświeżająca, bowiem mogliśmy obserwować znane wydarzenia z perspektywy antagonisty. Szkoda tylko, że sprawna i z pozoru zamknięta opowieść stała się pretekstem do wyciśnięcia z marki kilku dolarów więcej.
Diabolina, jedna z ciotek Śpiącej Królewny, okazała się nie tylko dobra, ale skłonna do wielkich poświęceń, mimo że przyszło jej żyć w czasach, kiedy magia i fantastyczne stworzy wypierane są przez nietolerancyjne otoczenie. Jak wiemy, o ile widzieliśmy poprzedni film, ambiwalentność postaci Diaboliny została zauważona również przez jej bliskich. Mija kilka lat. Zbliża się ślub Aurory i księcia Filipa, ale nie podoba się to królowej Ingrith, która doprowadza do tragedii – król pada rażony magicznym zaklęciem. Cień podejrzenia pada na Diabolinę, co ponownie uruchamia ciąg rodzinnych niesnasek i konflikt społeczny na linii magia – racjonalność. A widz może mieć z tym wszystkim mały problem, bo gdzieś już to wszystko widział, a nawet więcej – już raz za to samo w kinie zapłacił. Wszystko wydaje się być zbyt znajome, nie tylko z baśni, ale również – poprzedniej odsłony tej serii.
Całe zawiązanie akcji, czyli przerzucenie winy na postać graną przez Jolie, jest nie tylko powtórzeniem schematu z pierwszej części, ale nachalnym przywróceniem statusu quo, a przecież o wiele ciekawszą drogą byłby krok w przód w rozwoju postaci. Z drugiej jednak strony – morał poprzednika jest na tyle wyraźny, że trudno opowiedzieć o tych bohaterach coś nowego. Gdyby oglądać te dwa filmy jeden po drugim, można odnieść wrażenie, że niewiele w tym magicznym świecie przez tych kilka lat się zmieniło, a bajeczne postacie są zaklęte w motywach i schematach, od których trudno im będzie w tej konwencji się oddalić. Również zestaw pytań, które twórcy zadają poprzez swoje na wskroś archetypiczne figury, jest dokładnie taki sam jak poprzednio. Oczywiście, że i tym razem przyfasoli nam się w twarz banałem głoszącym, że “ludzie najbardziej boją się tego, czego nie znają” albo “czasami oceniamy innych na postawie ich wyglądu”. To oczywiście ważne pytania z punktu widzenia dźwiganych przed produkcję Disneya morałów, ale patrząc ze strony ekonomii filmowej jest to ponowne sprzedanie dokładnie tego samego ciastka w nowym opakowaniu. Jak na wysokobudżetową kontynuację za mało w tym wszystkim tajemnicy oraz oryginalności, a za dużo wspomnianego kalkowania.
Najbardziej cierpi na tym wszystkim czekająca ostatnio na rolę godną jej talentu Angelina Jolie – charyzmatyczna, demoniczna na potrzebę tej kreacji, ale również ciepła i czuła, co świetnie wybrzmiewa pod mroczną powłoką. Nie dosięgają do tego poziomu swoją rolą Elle Fanning i ważna dla fabuły oraz intrygi Michelle Pfeiffer, a szkoda, bo ten film powinien stać trzema wyrazistymi rolami kobiecymi. Jolie idealnie odnajduje się w tej konwencji, przypomina, czemu w latach 90. kamera pokochała ją tak mocno, a nowa głębia wprowadzona do postaci czarownicy nie pochodzi ze scenariusza, ale jej aktorskich umiejętności oraz zdolności dostrzegania niuansów. To, że w każdym tkwi dobro, a niektóre motywy tylko z pozoru mogą być w imieniu niegodziwości, ciekawie odwracają zajechane jak kobyła motywy ze Śpiącej królewny. Szkoda tylko, że wszystko, co najciekawsze w tej perspektywie, zostało nam już opowiedziane kilka lat temu. To nie jest przekaz, który należy umacniać z innych pobudek niż finansowe. Myślisz, Disneyu, że tego nie widzimy?