ANNABELLE WRACA DO DOMU. Niech ta seria wreszcie się skończy
Demoniczne laleczki straszą latem w polskich kinach. Odrestaurowany Chucky bawi na wielkim ekranie już od czerwca i wreszcie przestanie czuć się samotny, bo do towarzystwa dostaje ciągle poszukującą duszy do opętania, uśmiechniętą Annabelle. Trudno w tym momencie stwierdzić, czy ta zbieżność dat premier obu filmów to oznaka jakiejś rodzącej się tendencji, czy jedynie przypadek. Mimo to już teraz można uznać serię tworzoną pod okiem Jamesa Wana za maszynkę do robienia pieniędzy, w której nie ma wirtuozerii wykonania, tylko prosta (żeby nie rzec: prostacka), rzemieślnicza robota.
Podobne wpisy
Annabelle wraca do domu to trzecia część “przygód” morderczej lalki, nienachalnie włączona do uniwersum budowanego przez urodzonego w Malezji Wana. Znajomość prezentowanych wcześniej perypetii nie jest konieczna, by móc szybko zaznajomić się z głównymi bohaterami oraz zasadami panującymi w świecie przedstawionym. A te są do bólu oczywiste: walczący z demonami Warrenowie (Vera Farmiga i Patrick Wilson) wchodzą w posiadanie tytułowej postaci i wsadzają ją do domowego więzienia, aby zneutralizować stojącą za nią potęgę ciemnych mocy. Pech chce, że gdy wyjeżdżają, ich nastoletnia córka Judy (Mckenna Grace) i jej opiekunka Mary Ellen (Madison Iseman) wpadają w poważne tarapaty. To wina przyjaciółki starszej z dziewczyn, Danieli (Katie Sarife), która tak bardzo pragnie skontaktować się ze zmarłym członkiem rodziny, że uwalnia Annabelle i nieświadomie daje jej szansę na dokonanie zemsty. Doświadczone w bojach małżeństwo jest najprawdopodobniej na kolejnej misji, dlatego to młode protagonistki stają naprzeciw złych demonów, a od losów tej bitwy oczywiście zależy ich życie.
Reżyser i scenarzysta Gary Dauberman całkiem sprytnie nakreśla główny wątek, stwarzając sobie przestrzeń do opowiedzenia interesującej historii o dojrzewaniu w cieniu walk z siłami nieczystymi. W początkowych fragmentach filmu udanie rejestruje problemy, z jakimi na co dzień musi mierzyć się młodziutka Judy, zwłaszcza gdy najbliżsi znajomi dowiadują się o działalności jej rodziców. Dziewczyna czuje, że jest otoczona artefaktami naładowanymi negatywną karmą, sama zresztą również zaczyna doświadczać przedziwnych rzeczy. Jednocześnie odwracają się od niej rówieśnicy, wszak śmierć i “tamta strona życia” nadal są tematami tabu, których należy za wszelką cenę unikać. Na podstawie jej losów Dauberman mógłby sumiennie opowiedzieć o rodzącej się traumie, problemach rodzinnych czy wewnętrznych demonach trawiących bohaterkę. Niestety płonne to nadzieje, bo w kolejnych odcinkach uniwersum Obecności nie chodzi o zbudowanie niebanalnego story, lecz o wypaplanie prostej historyjki okraszonej licznymi okazjami do wystraszenia widza.
Z tego względu konstruowana fabuła jest pretekstowa i na dłuższą metę niepotrzebna twórcy. Chodzi jedynie o zbudowanie pomostu między kolejnymi gonitwami po nawiedzonym domu, o zasypanie odbiorcy jumpscare’ami mającymi wyrwać go z fotela. W gąszczu straszydeł gubi się cała historia, a wszelkie dylematy sprowadzają się do jednego – co zrobić, żeby przeżyć. Powtarzalne to i błahe, odtwórcze i mało zaskakujące, zwłaszcza że w ostatnich latach formuła gatunku została tak bardzo rozszerzona. Tymczasem wykorzystywany przez Daubermana horrorowy sztafaż nie jest środkiem do celu, lecz samym celem. Przywdziewane szaty kina grozy nie służą poważniejszym aspiracjom, chodzi o najprostszą rozrywkę i zgarnięcie po wszystkim odpowiednio grubego pliku banknotów. Zresztą i grozy tutaj mało, bo wykorzystywane zabiegi – gra światłem i ciemnością, ciszą i hałasem, częste rozpylanie mgły – momentami bardziej przypominają repertuar z Gęsiej skórki aniżeli wielomilionowe przedsięwzięcie.
Jednak inaczej niż w ostatnich produkcjach (Zakonnicy i Topielisko. Klątwa La Llorony) tym razem udaje się wpuścić w tkankę filmu szczepionkę przeciwko nadmiernej nudzie. Przy pomocy jednego zabiegu widzowie są wrzuceni w sam środek chaosu uosabianego przez coraz to nowsze strzygi. Annabelle nie jest w samym centrum, funkcjonuje jako spiritus movens zaprezentowanej rzeczywistości, co w ostatecznym rozrachunku wychodzi produkcji na dobre. Skoro można doliczyć się wielu niedorzeczności, skoro z pamięci można wyrecytować kolejne schematy, z których zaraz skorzysta reżyser, to warto docenić tę kluczową zmienną, to postawienie na nadmiar bodźców, dzięki czemu seans mija bezboleśnie i całkiem sprawnie.
Annabelle wraca do domu to kolejny tytuł do odfajkowania i zapomnienia. Gatunek horroru, ta jego ciekawsza część, zmierza w zupełnie innym kierunku, podczas gdy propozycja Daubermana tonie w zalewie anachronizmów. Niby lubimy te kawałki, które dobrze znamy, ale uniwersum Obecności już od dawna wymaga porządnego przewietrzenia. Wydaje się, że nawet James Wan nie ma ochoty na tak radykalny krok, skoro nadal jest przez wytwórnię traktowany jak Midas gwarantujący solidne przychody. Jako że zwycięskiego składu się nie zmienia, to po kolejnych tytułach można się niestety spodziewać kontynuacji obranego kursu.