TARANTINO: Scena z „Pewnego razu… w Hollywood” przeraża bardziej niż zakończenie „Milczenia owiec”

Dziś rano mogliście u nas przeczytać o wypowiedzi Quentina Tarantino na temat Jokera i słynnej sceny z talk-show. Słowa reżysera zostały zaczerpnięte z jego rozmowy z Edgarem Wrightem. Do sieci spływają kolejne jej fragmenty – tym razem dowiedzieliśmy się, że Tarantino uważa jedną ze scen z Pewnego razu… w Hollywood za bardziej przerażającą niż zakończenie Milczenia owiec, a także za jedno ze swoich największych osiągnięć.
Mowa o fragmencie na ranczu, gdzie Cliff Booth (w tej roli Brat Pitt) udaje się wraz z bohaterką graną przez Margaret Qualley. Ranczo jest zamieszkiwane przez sektę Charlesa Mansona, która wyraźnie nie jest przyjaźnie nastawiona wobec Cliffa, szczególnie gdy ten zaczyna się robić podejrzliwy. Według Tarantino, w sekwencji tej jest więcej grozy niż w starciu Clarice Sterling z Buffalo Billem, choć uważa je za świetne.
Jest różnica między suspensem, a grozą. Suspens jest wtedy, gdy wiesz, co się wydarzy. Groza pojawia się, kiedy boisz się tego, co może nastąpić i nie chcesz tego zobaczyć. Masz same najgorsze myśli.
Według Tarantino, Milczenie owiec mieści się właśnie w kategorii suspensu, bo widz domyśla się, że grana przez Jodie Foster Clarice przeżyje, z kolei podczas seansu Pewnego razu… w Hollywood widzowie czują autentyczną grozę.
W tamtym momencie filmu byłoby zaskoczeniem, gdyby Buffalo Bill zabił Jodie Foster. Widziałem zbyt wiele filmów, by się na to złapać. (…) Jednym z powodów, dla których scena na ranczu jest tak efektywna, jest fakt, że Cliff mógłby umrzeć. Pod względem narracyjnym, w każdym kształcie i formie, nie tylko mógłby tam zginąć, ale nawet miałoby to sens i byłoby odpowiednio dramatyczne.
W 2019 roku na temat rzeczonej sceny wypowiedział się montażysta Pewnego razu… w Hollywood, porównując ją do Teksańskiej masakry piłą mechaniczną.
Czy na was także scena na ranczu zrobiła takie wrażenie?