search
REKLAMA
Felietony

Drugie Dno #35: WOŁYŃ – kino, które boli, bo boleć musi

Jakub Piwoński

11 października 2016

REKLAMA

Sztuka może być masochistyczna. Gdy siadasz na fotelu tatuażysty, zdajesz sobie sprawę z tego, że zaraz będzie bolało. Wiesz jednocześnie, że istnieje wyższy cel, który podświadomie ten ból uśmierza i nadaje mu sens. I podobnie ma się sprawa z niektórymi seansami kinowymi. Raz na jakiś czas zdarzy się bowiem taki film, co do którego wiemy, że jego obejrzenie będzie doznaniem z gruntu nieprzyjemnym, ale i tak chcemy w tym uczestniczyć. Dlaczego?

03

Miałem pewne opory przed pójściem na Wołyń. Ostatnimi czasy szukam w kinie głównie przyjemności, poprowadzonej doświadczaniem filmu o znanej mi tematyce i w ulubionym gatunku. Lubię czuć się w tej ciemności bezpiecznie po prostu. Coraz trudniej znoszę seanse nastawione na zadawanie cierpienia. Seanse, które są wymierzone przeciwko widzowi, które mają mu zadać niespodziewany cios, po którym bardzo trudno się podnieść. Być może się starzeję. W przypadku najnowszego filmu Smarzowskiego – reżysera, który w swej twórczości wręcz epatuje bólem – tak jak nie chciałem na niego iść do kina, tak zdawałem sobie jednocześnie sprawę z tego, że jeśli jednak pominąłbym ten seans, coś bym stracił, coś uleciałoby mi pomiędzy palcami dłoni. Nie chcąc do tego dopuścić, namówiłem żonę na wspólny wieczór w kinie, uprzedzając, że może być to jedno z tych nieprzyjemnych, acz ważnych doświadczeń.

Z kina wyszedłem wstrząśnięty i poruszony. Niczego innego się zresztą nie spodziewałem. Patrząc jednak po twarzach osób zgromadzonych wraz ze mną na sali, którzy w ciszy i kontemplacji poczęli opuszczać budynek, zacząłem się zastanawiać, co takiego sprawia, że decydujemy się na taki, jak by nie patrzeć, masochistyczny krok, świadomie zadając sobie ból?

Odpowiedź niesie sama natura bólu, jako subiektywnego i nieprzyjemnego wrażenia zmysłowego pojawiającego się w mózgu człowieka. Nie ma w świecie nic bardziej prawdziwego, od bólu właśnie. To on informuje nas, i robi to bez ogródek, kiedy dochodzi do oparzenia, ukłucia i innego cielesnego uszkodzenia bądź urazu. To on skręca nam żołądek, ściska trzewia, gdy przesadnie odkręcimy kurek stresu. To on w końcu, choć ma z natury zły charakter, chce dla nas jedynie samego dobra, sugerując przeprowadzenie w ciele i w życiu codziennym radykalnych zmian. Pobudza do myślenia, wskazuje krzywizny. Nie lubimy go, ale wiemy, że nie ma w naszym życiu lepszego doradcy.

ten

Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, kontrowersyjna osobowość Wołynia nie została powołana do tego, by ukarać Ukraińców i wypowiedzieć im wojnę. Film nie powstał, by zabić, ale po to, by rodzić dobro sumienia. Reżyser niejednokrotnie bowiem podkreślał, że jego celem było zbudowanie mostu unoszącego się ponad podziałami, a nie muru, który by te podziały utrwalił. I tak jak nie da się uzdrowić ciała i duszy, bez wystąpienia bólu i umiejętnej jego diagnozy, tak nie da się uzdrowić relacji z sąsiadem, zamiatając pod dywan jego dawne grzechy. Wołyń jest zatem twórczym bólem, bo dotykając krwawiącej rany – pozostawionej bez opieki na pastwę losu – zachęca do sięgnięcia po bandaż.

Znamy to uczucie aż za dobrze. W polskiej kinematografii, martyrologią stojącej, nacierpieliśmy się już wystarczająco. Ból odczuwać potrafimy. Nauczyliśmy się nim napawać, ale także, co nie mniej ważne, czerpać płynący z niego sens. A przecież powinniśmy w końcu odżyć, wstać z wytartych kolan, przygnieceni noszeniem krzyża. Pójść przed siebie, do nowej, wolnej od bólu przyszłości. Dobre intencje to jednak za mało. Tak to już jest, że rozwój przypomina kształtem świński, spiralny ogon. Gdy myślimy, że dobrnęliśmy już do wyższego etapu, następuje regres, budzący wątpliwości i objawiający się bólem. Przyjmijmy jednak tę informacje z otwartymi ramionami. Jej celem jest bowiem uniemożliwienie nam ponownego popełnienia tego samego błędu.

Panie Smarzowski, dziękujemy za cierpienie. Ten tatuaż zostanie z nami na zawsze.

korekta: Kornelia Farynowska

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA