search
REKLAMA
Zestawienie

Stracone nadzieje. Serialowe postacie ZRUJNOWANE przez scenarzystów

Nie ma dobrego serialu bez wyrazistych i ciekawie skonstruowanych postaci.

Tomasz Raczkowski

25 maja 2025

REKLAMA

Nie ma dobrego serialu bez wyrazistych i ciekawie skonstruowanych postaci. To bohaterowie przyciągają przed ekrany, to oni sprawiają, że przy nich pozostajemy i to oni stanowią o jakości serii. Jednak pisanie interesującej i spójnej postaci przez wiele lat to czasem trudna sztuka i zdarza się, że postaci, które zaczynały lub weszły na wysoki poziom, są z biegiem kolejnych sezonów psute – konkretnymi decyzjami lub ogólną zmianą kierunku, w jakim idzie jej rozwój. Często – choć nie zawsze – idzie to w parze z ogólnym spadkiem jakości serialu. Tu zepsute przez scenarzystów postaci mają swój kącik.

Robin („Jak poznałem waszą matkę”)

Jak poznałem waszą matkę pod względem jakości głównych bohaterów i ich emocjonalnych trajektorii wniosło nową jakość do sitcomów. Ludzie z krwi i kości, jakimi okazywały się komediowe persony paczki przyjaciół, byli tym, co sprawiło, że serial pozostaje jednym z najlepszych w swoim gatunku, i to pomimo kontrowersyjnego zakończenia. To ostatnie jest poniekąd konsekwencją spadku jakości serialu ogólnie w ostatnich sezonach, co wiązało się z częściowym zgubieniem przez scenarzystów kierunku, w którym prowadzone są poszczególne postacie. Najbardziej widać to na przykładzie Robin Scherbatsky, którą pod wieloma względami scenarzyści zrujnowali w seriach 6–9. Pewna siebie i swoich celów, niepozbawiona poczucia humoru i empatii dziewczyna z początkowych serii stała się figurą kobiecego zgorzknienia, podejmującą decyzje nie tylko krzywdzące dla innych, ale przede wszystkim sprzeczne z jej charakterem – wszystko po to, by wpasować Robin w narzucone z góry trajektorie innych bohaterów (Teda i Barneya). W efekcie Robin stała się bardziej figurą w innych wątkach niż pełnokrwistą postacią z własnym celem i narracyjną podróżą.

Tyrion Lannister („Gra o tron”)

Spadek jakościowy Gry o tron w późnych sezonach jest już niemal przysłowiowy. Obok ogólnego wykolejenia i spłaszczenia historii, jakie zaserwowali showrunnerzy, ucierpiała konstrukcja poszczególnych postaci – czyli to, co obok precyzyjnych intryg było największą siłą serialu. Chyba żadna inna postać nie straciła na tym tak jak Tyrion Lannister. Do sezonu 4. wybitny intrygant i polityczny taktyk, nawigujący między pragmatyzmem a przyrodzoną empatią, stał się w drugiej połowie serialu karykaturą „chlejącego karła” rzucającego naokoło słabymi żarcikami i one linerami. Scenarzyści porzucili praktycznie drogę tej postaci z książek i dokroili go do jednowymiarowego wizerunku ulubieńca widowni. Efekt? Niespodzianka – Tyrion z jednej z najlepszych stał się jedną z najgorszych postaci hitu HBO, a jego upadek można skorelować z ogólnym upadkiem Gry o tron.

Daenerys Targaryen („Gra o tron”)

To, co stało się z adaptacją książek George’a R. R. Martina, zasługuje, by wymienić więcej postaci, które zniszczyli scenarzyści. Po Tyrionie wspomnę o Daenerys Targaryen – w jej przypadku sprawa jest o tyle ciekawsza, że proces zaczął się jeszcze za złotych lat Gry o tron. Daenerys zaczynała jako postać tragicznie uwięziona w swoim urodzeniu i związanej z nim roli, stopniowo przeistaczając się w przywódczynię. Niestety, zakochani w Matce Smoków twórcy serialu szybko zaczęli robić z niej chodzące ucieleśnienie cnót, tworząc już na etapie trzeciego i czwartego sezonu postać zbyt jednowymiarową i nieciekawą, a wręcz antypatyczną swoim niepodważanym przez opowieść poczuciu nieomylnej racji. W ten sposób stworzono płaską postać mesjaszki, która zupełnie nie pasowała do konkluzji, jaką zobaczyliśmy w sezonie ósmym – to, co powinno wynikać z rozwoju charakteru bohaterki, wydało się wymuszone i nie na miejscu – właśnie dlatego, że zaniechano niuansowania jej wizerunku.

Jaime Lannister („Gra o tron”)

Kącik Gry o tron zakończę bratem Tyriona Jaimem Lannisterem. To przypadek wyjątkowo bolesny, bo niemal do końca była to jedna z najlepiej rozwijanych postaci serialu. Owszem, w późnych sezonach często snuł się bez celu po fabule, ale to wynikało z mierności samej opowieści. Natomiast w sezonie finałowym twórcy postanowili, że wyrzucą całą jego drogę rozwoju do kosza i spuentują całą trajektorii jego zmagań i przemiany moralnej powrotem do punktu wyjścia „w imię miłości”. Trudno o większy policzek dla fanów, bo nie dość, że sama decyzja jest dyskusyjna, to egzekucja tego finałowego zwrotu – fatalna.

Pam i Jim („The Office”)

the office diversity day

Wracam znów na pole sitcomów i protagonistów tego przez wiele osób uznawanego za najlepszy. Jim i Pam z amerykańskiej wersji The Office byli w pierwszych sezonach zdrowym sercem serialu, swoją przyziemnością i niewymuszoną sympatycznością równoważącymi odklejenie Michaela i Dwighta. W dalszych sezonach padli jednak ofiarą kilku procesów, które znacząco zepsuły ich charaktery. Po rozwiązaniu napędzającego trzy serie dylematu „będą czy nie będą razem” ich trajektorie straciły paliwo, a wobec braku przykuwającego uwagę wątku relacji między tą dwójką obydwoje zaczęli osuwać się w jednowymiarowe cienie swoich wcześniejszych postaci. Na pierwszy plan wysunęło się irytujące poczucie wyższości Jima (trafnie, choć bez zrozumienia widowni wypunktowane w wątku Charlesa Minera), a także pasywna agresja Pam. Obydwoje zaczęli być o wiele bardziej drażniący niż sympatyczni, a finałowe sezony, w których ich zachowanie w małżeństwie było co najmniej dyskusyjne, to plon wcześniejszej utraty balansu. Scenarzyści uznali domyślnie, że staniemy po stronie lubianych Jima i Pam, nie dbając w pewnym momencie kompletnie o to, by któreś z nich jakkolwiek na sympatię zasługiwało.

Andy („The Office”)

Bardziej wyrazisty – bo i intencjonalny – niż powyższy przypadek dotknął w ostatnich seriach postać Andy’ego. Bohater Eda Helmsa zaczynał jako turboirytujący zarozumiały nerwus, by przeistoczyć się (po terapii) w jedną z bardziej przyjaznych i zniuansowanych postaci – dobrodusznego dzieciaka z dobrego domu zmagającego się z ciężarem narzuconym na niego przez rodziców. Jednak gdy Helms wyżej od The Office postawił karierę filmową, scenarzyści ukarali go zrujnowaniem Andy’ego. W ostatnim sezonie nowy menedżer odrzuca cały swój rozwój, porzuca relacje romantyczne i osobiste i wybiera się na rejs uzasadniający jego nieobecność, podczas gdy Helms kręcił Kac Vegas. To dość małostkowe i przykre, co stało się z Andym, bo scenarzyści włożyli trochę pracy w fajne rozwinięcie jego początkowo jednowymiarowej postaci, by potem dobrowolnie to wszystko przekreślić.

Jaskier („Wiedźmin”)

Choć serialowy Wiedźmin nie ma dobrej prasy (łagodnie mówiąc), w pierwszym sezonie miał jeszcze swój urok i mógł rozwinąć się w niezłe widowisko fantasy. Jednym z jasnych punktów produkcji Netflixa był Jaskier w wykonaniu Joeya Bateya – ironiczny, trochę pechowy, ale przy tym charyzmatyczny bard kontrastujący swoją cwaniacką energią posępną postać Geralta. Niestety w kolejnych seriach scenarzyści pozbawili Jaskra tej ikry, którą cechował się w pierwszym sezonie, popchnęli jego wątek w nieciekawe rejony i chyba całkowicie odpuścili jego rozwój jako postaci. W efekcie począwszy od sezonu drugiego mamy bezbarwnego, znudzonego Jaskra, który nawet nie jest cieniem swojego książkowego pierwowzoru.

Eric Forman („Różowe lata 70.”)

Różowe lata 70. dały nam całą generację młodych aktorów, którzy zyskali później popularność poza macierzystym sitcomem. Choć dziś pamiętamy głównie Ashtona Kutchera i Milę Kunis, w momencie gdy serial jeszcze emitowano, najmocniejsze nazwisko wydawał się mieć Topher Grace, który w końcu zdecydował się odejść, by rozwijać CV filmowe. W efekcie postać Erica Formana specyficznie wypisano na ostatni sezon. Niestety, zrobiono to bardzo nieumiejętnie i decyzjami Erica, jego zachowaniem i postawą zepsuto budowaną przez kilka serii postać. Eric już wcześniej trochę stracił parę, stając się bardziej tłem dla ciekawszych postaci, jednak finalnie stał się postacią skrajnie antypatyczną i oderwaną od relacji, które były esencją Różowych lat 70.

Tom Haverford („Parks and Recreation”)

Parks and Recreation to jeden z tych rzadkich przypadków sitcomu, który utrzymywał swój poziom praktycznie do końca emisji. Niestety przy wykuwaniu solidnej i równej całości traciły czasem poszczególne wątki czy postacie. Jedną z nich był Tom Haverford, cyniczny bumelant, który w początkowych seriach dał się poznać również jako inteligentny i czasami empatyczny gość. Niestety, w toku rozwoju akcji Tom stał się karykaturalnym oportunistą, a jego wątki były tymi najmniej ciekawymi, a wręcz irytującymi. Wydaje się, że w tym przypadku przyczyny leżą w fakcie, iż nie wszystkie pomysły, które twórcy Parks and Rec mieli na poszczególnych bohaterów, okazały się trafione, a z czasem serial skorygował swój kierunek. O ile chociażby Andy Chrisa Pratta doczekał się przepisania, a Mark Paula Schneidera całkowitego wycięcia z historii, Toma odgrywanego przez Aziza Ansariego… po prostu zostawiono bez kurateli i z interesującej postaci zrobiono typowy jednowymiarowy comic relief.

Trapper („M*A*S*H”)

Na koniec również sitcom, ale nieco starszy. Choć M*A*S*H, serialowa kontynuacja filmu Roberta Altmana, to ponadczasowy klasyk, to na przestrzeni 11 sezonów twórcy nie ustrzegli się potknięć. Jednym z nich było zaniedbanie postaci Johna „Trappera” McIntyre’a. W książce i filmie Trapper był jedną z dwóch centralnych postaci determinujących tożsamość historii. W serialu zrobiono z niego typowego „sidekicka” dla Sokolego Oka, któremu nie tylko poświęcono więcej uwagi i czasu, ale również dosłownie przekazano część z cech i fabularnych funkcji oryginalnego Trappera. W efekcie postać była mniej ciekawa nie tylko niż Sokole Oko, ale i niektóre postaci poboczne, co doprowadziło w końcu do odejścia grającego tę postać Wayne’a Rodgersa. W jego miejsce stworzono postać B.J. Hunnicutta, który paradoksalnie miał więcej wspólnego ze „starym” Trapperem niż ten serialowy i doczekał się dużo więcej pogłębienia. Szkoda, że po szkodzie, ale przynajmniej tutaj wyciągnięto wnioski.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA