Sceny, które udowadniają, że SYLVESTER STALLONE jest ŚWIETNYM aktorem
Sylvester Stallone obchodzi dziś urodziny. W swojej karierze zagrał kilkadziesiąt ról, spełniał się też jako scenarzysta, reżyser, producent. Aktywny zawodowo od lat siedemdziesiątych, wciąż nie daje światu o sobie zapomnieć. Niestety, często kojarzony jest z mniej uznanymi tytułami z epoki VHS, a ponad trzydzieści – cóż za kuriozum ze strony twórców tej pseudonagrody – nominacji do Złotych Malin z pewnością nie pomaga w budowaniu pozytywnego wizerunku gwiazdora. Oczywiście nie będę bronił każdej jego kreacji, ale nie mogę nie docenić przynajmniej kliku znakomitych ról Stallone’a.
Rocky – “Chcę tylko dotrwać do końca”
Rocky wraca z odwiedzonego noc przed walką miejsca starcia bohatera z mistrzem świata w boksie, Apollo Creedem. Otwiera się przed swoją partnerką i zdradza jej, że nie da rady pokonać Creeda, ale marzy, by dotrwać do końca walki i w końcu przez chwilę poczuć, że nie jest tylko zwykłym frajerem z okolicy. To scena, w której można byłoby pójść w przesadną ekspresję, niezamierzoną śmieszność. Stallone idzie w zupełnie innym kierunku i jest tu aktorsko bardzo oszczędny. Mówi cicho, cedzi kolejne słowa, a martwy wzrok kieruje w jeden, nieokreślony punkt. Przyznanie się do tych emocji i myśli nie jest łatwe, a widz realnie czuje zmieszanie i strach postaci.
Cop Land – “Jestem policjantem”
W doskonałym policyjnym dramacie Jamesa Mangolda Stallone mocno zrywa ze swoim filmowym emploi. W Cop Land nie jest bowiem idealnym protagonistą o nieskalanej urodzie, za nic mającym sobie przeciwników i twardo wymierzającym im sprawiedliwość. Przeciwnie, powierzono mu rolę nie do końca pełnosprawnego, wycofanego i bojącego się działać szeryfa. Skonfrontowano przy tym z prawdziwymi tuzami amerykańskiego aktorstwa, jak Harvey Keitel, Ray Liotta czy Robert De Niro. Stallone nie tylko od nich nie odstaje, ale przeciwnie – tworzy najlepszą kreację.
Rocky Balboa – “Nikt nie przywali ci tak jak życie”
Po kilkunastu latach przerwy Stallone wraca do najważniejszej dla jego kariery roli. W napisanym i wyreżyserowanym również przez niego filmie Rocky Balboa podstarzały, emerytowany pięściarz postanawia ostatni raz zmierzyć się z kimś na bokserskim ringu. Pomysł ten nie podoba się jego synowi, którego męczy życie w cieniu ojca. Balboa wykłada mu zatem w dosadnej mowie motywacyjnej, że nie może szukać wymówek dla własnych niepowodzeń. U Stallone’a w tej znakomitej scenie widać życiową mądrość (niezbyt przecież inteligentnej) postaci, zbierane od lat gniew i rozgoryczenie, ale także ogrom miłości do syna. Uwielbiam patrzeć tu na gestykulację aktora.
Creed: Narodziny legendy – “Wszystko, co miałem, przeminęło”
Absolutnie najlepsza scena w całej karierze Stallone’a. W pierwszej części Creeda tytułowy bohater dowiaduje się o chorobie swojego mentora, a ten tłumaczy mu, dlaczego nie chce z nią walczyć. Stallone dosłownie zwala widzów z nóg, wygłaszając wzruszający monolog o życiu w przeszłości i samotności. Jest przy tym niezwykle autentyczny, wyraźnie powstrzymuje się od łez, ciężko oddycha, niesie scenę samym nawet spojrzeniem. Trudno uwierzyć, że czterdzieści lat od rozpoczęcia przygody z Rockym Stallone wciąż wkłada w tę tworzoną przez dekady kreację tyle serca. Wielka rola, która nagrodzona została Złotym Globem i nominacją do Oscara.
Creed II – “Byłem w okolicy”
Rocky w końcu zbiera się na odwagę, by odwiedzić syna, z którym od lat nie miał kontaktu. Gdy puka do drzwi, otwiera mu nigdy wcześniej niepoznany przez niego wnuk, za chwilę dołącza do nich Robert, syn Rocky’ego. Stallone w niezwykle subtelny sposób przenosi na ekran pomieszanie lęku, wstydu i wzruszenia. Uczuć, którymi targany jest jego bohater. Unikanie kontaktu wzrokowego, powstrzymywanie łez, przytakiwanie zamiast wypowiadania pełnych słów. Wzruszająca, ostatnia walka Rocky’ego i popisowe pożegnanie Stallone’a z kultową rolą.