Ile można? – ja się pytam.
Za tydzień w kinach „Drogówka” Wojciecha Smarzowskiego – do kin marsz! Parę dni później „Nieulotne” Jacka Borcucha – wygląda znakomicie i warto wydać 20zł! Pomiędzy nimi pałętają się 3 inne polskie produkcje, które wypada w kinach omijać szerokim łukiem (choć z obowiązku wszystkie z przyjemnością zaliczę) – o „Tajemnicy Westerplatte” już czytaliście, o tvn-owskim „Last minute” jeszcze przeczytacie (i w ogóle o TVN w kinie). Pora poznęcać się nad Januszem Zaorskim i jego „Syberiadą polską”.
Parę dni temu w sieci wylądował plakat „Syberiady polskiej”, a chwilę potem zwiastun w dobrej rozdzielczości, co by szczegółom się przyjrzeć, pocmokać z wrażenia pod nosem. A jest co oglądać – chłopy polskie, ruskie żołdaki, miłości, ojczyźniane nadzieje i jazda nad syberyjskimi łąkami przypominająca krajobrazy Śródziemia Jacksona.
Takie kino wymaga kasy, która zaspokoi rządzę spektakularności. Ono domaga się krwi, brudu, mięcha – bo tak się kręcić powinno kino wojenne, o czym wiedzą chyba wszyscy, którzy oglądają współczesne kino z tego gatunku. Ono domaga się surowego realizmu, a nie robienia filmu od linijki, zgodnie z pradawnymi standardami kina socrealistycznego. Tu trzeba podniety obrazem, dźwiękiem, a nie odlotów w stronę patriotycznych uniesień. Jeśli miłość unosi, to niech tak będzie, ale bez lewitowania i sięgania po tandetne pocztówki i miłe słówka. Tak się teraz kina nie robi. Wyjdźmy wreszcie, do cholery, z tego zaścianka!
Janusz Zaorski niestety nie ogląda współczesnego kina, bo gdyby oglądał, to by wiedział, że film nie może być bezpłciowy, nijaki, a już szczególnie zwiastun nie może takiego kina pokazywać – a tak niestety jest w tym przypadku. Tanio, bez pomysłu, stereotypowo („jak ja was Polaków nienawidzę!”). Jak podrzędna produkcja telewizyjna. Widać wyraźnie, że facet trochę przedkłada własne ambicje (pokazać tułaczkę Polaków po Syberii, aaaach) nad możliwości (budżet, talent, pomysł). Za „Matkę Królów”, „Szczęśliwego Nowego Jorku” i „Piłkarskiego pokera” będę mu bił pokłony, jednak pozostała część filmografii to nic znaczącego (pamiętamy “Hakera”!) i nic, co by sugerowało, że Pan Reżyser wie, jak robić tego typu kino. A jak nie wie, to łatwo się dowiedzieć – włączyć niemieckiego „Jeńca”, „Rescue Dawn” Werenera Herzoga, „The Way Back” Petera Weira. Wystarczy.
„Syberiada polska” to film z dużymi problemami. Jego budżet to 9 baniek, z czego 5 milionów dorzucił PISF (największa dotacja, obok słynnej „Bitwy Warszawskiej 1920”). Kłopot w tym, że producent filmu, Mirosław Słowiński, prawdopodobnie nie rozliczył się z ekipą realizującą film i nie przedstawił rozliczenia państwowego dofinansowania. Pieniądze gdzieś wsiąkły, aktorzy, statyści i pomocnicy zostali olani… Piękna sprawa, czyż nie? Sukces filmu – raczej wątpliwy – zniweluje rozgoryczenie, ale wtopa – spodziewana – pobudzi pewnie do życia prokuratorów.
Oby się dobrze skończyło!
ps. I co oni wszyscy, ci ambitni polscy twórcy, sięgają po te cholerne naloty bombowców – najpierw rażąca tandeta „Tajemnicy Westerplatte”, teraz podobnej jakości bomby „Syberiady”. Naprawdę aż tak podniecający jest widok pikselowych samolotów?