“Czterdziestolatek” Andrzej Kopiczyński nie żyje
Za młodu był trochę podobny do Zbigniewa Zapasiewicza. Potem, już w bardziej poważnym wieku, stał się własną marką, rozpoznawalną i lubianą przez każdego Polaka czasów PRL-owskiej nomenklatury. Wszystko za sprawą serialu Jerzego Gruzy, Czterdziestolatek, w którym Kopiczyński wcielił się w tytułowego bohatera – inżyniera Stefana Karwowskiego, swoisty symbol ówczesnej klasy pracującej i godny reprezentant kryzysu wieku średniego. Mimo iż seria liczyła sobie zaledwie 21 odcinków, bez problemu bawiła widzów przez trzy lata i stała się swoistym fenomenem swoich czasów. Tak wielkim, że na jego kanwie zdecydowano się nakręcić kinową kontynuację (Motylem jestem, czyli romans 40-latka), specjalny program sylwestrowy, a po latach, już w nowym ustroju, także wskrzeszenie w postaci kolejnego filmu w odcinkach, Czterdziestolatka. 20 lat później. W centrum Warszawy, o której rozbudowie serial między innymi także prawił, sławetny Czterdziestolatek doczekał się nawet… ronda. O łuku Karwowskiego, który przedostał się do budowlanego żargonu nie wspominając.
Urodzony w 1934 roku w Międzyrzeczu Podlaskim i pierwotnie adept technikum elektrycznego, Kopiczyński zawsze z ogromną czułością wyrażał się o tej ikonicznej dziś roli. Ale także potrafił odczuwać zmęczenie jej brzmieniem, wiedząc, że stał się poniekąd jej więźniem. Mało kto bowiem kojarzy aktora z innych występów – czy to kinowych, telewizyjnych, czy też scenicznych. A przecież tych nie brakowało w jego rozpościerającej się na sześć dekad karierze. Tą rozpoczął epizod u Jerzego Kawalerowicza w Prawdziwym końcu wielkiej wojny, a zakończyły gościnne występy w licznych współczesnych, dalece gorszych jakościowo serialach (Lokatorzy, Lekarze, Plebania lub też Świat według Kiepskich, gdzie ponownie dał o sobie znać Karwowski) i równie “udanych” filmach pokroju To nie tak, jak myślisz, kotku czy 1920 Bitwa warszawska.
Gdzieś pomiędzy Kopiczyński grywał solidne, ale zawsze drugoplanowe ogony lub postaci dalekiego planu, które może budowały jego emploi, ale nie pozwoliły na zbytnie rozwinięcie skrzydeł i umiejętności. Tacy byli Zaćwilichowski z Ogniem i mieczem Jerzego Hoffmana, Wiśniewski z sympatycznego Filipa z konopi Józefa Gębskiego, epizod u Wajdy w Korczaku albo też lekarz Pawlicki z popularnego Znachora, ponownie od Hoffmana. Takie były również występy w cenionych Nocach i dniach, kultowych Kolumbach, Gorącej linii, Świętej wojnie czy też w końcu 07 zgłoś się, w którym to zagrał… samego siebie. Zdołał zabłysnąć co prawda w Pułapce z 1970 roku, gdzie wcielił się w majora Jana Rajnera oraz jako Mikołaj Kopernik w serii powstałej na 500-lcie urodzin słynnego astronoma, lecz trudno uznać podobne wyjątki za szczególnie udane i, co gorsza, popularne tytuły. Tak jak i znacząca większość z pozostałych kilkudziesięciu innych w dorobku.
O wiele lepiej artysta radził sobie na scenie – to zresztą tam zdobył wszelkie ważniejsze laury i odznaczenia, które zwieńczył niedawno Srebrny Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie, Teatr Współczesny w Bydgoszczy, Teatr Bałtycki w Koszalinie, Teatr Dramatyczny w Szczecinie oraz warszawskie: Narodowy, Rozmaitości, Na Woli i Kwadrat. To właśnie na deskach tych przybytków można go było podziwiać w kolejnych wersjach Tramwaju zwanego pożądaniem, Romeo i Julii, Don Juana, Wesela Figara, Kordiana, Dziadów, Makbeta lub Nosorożca. Z kolei widzowie raczkującej w latach 90. telewizji na pewno kojarzą go jeszcze z licznych reklamówek (oscylujących głównie wokół Karwowskiego) i prowadzenia czwartej edycji teleturnieju Koło Fortuny.
I to wszystko od człowieka, który trzykrotnie wylatywał z łódzkiej PWST, ukończonej ostatecznie w 1958 roku. Trzykrotnie Andrzej Kopiczyński – prywatnie złotej rączki, wielbiciela wędkowania i, co nie powinno dziwić, lovelasa – był także żonaty, kolejno z Marią Chwalibóg, Ewą Żukowską (z którą doczekał się córki, Kasi) oraz zmarłą wcześniej w tym roku Moniką Dzienisiewicz-Olbrychską. Do trzech razy sztuka nie udała mu się tylko z tym przepięknie przeklętym Karwowskim, którego kolejne ekranowe przygody – tym razem w XXI wieku – były naprawdę bliskie realizacji. Wbrew piosence przewodniej Andrzeja Rosiewicza z Czterdziestolatka, nie dane było też aktorowi przygotować się na trzecie tyle lat. Już jakiś czas chorował na Alzheimera, który zmusił go do usunięcia się z życia publicznego i ostatecznie, 13 października 2016 roku, na kilka miesięcy po 82. urodzinach zabrał z życiowej sceny na zawsze.