search
REKLAMA
Recenzje

TYLKO NIE TY. Słodkie kłamstewka [RECENZJA]

Bajka dla dorosłych, o której nie wiedzieliście, że takiej potrzebujecie.

Mary Kosiarz

2 marca 2024

REKLAMA

Wyjątkowo długo trzeba nam było czekać na najnowszy film Willa Glucka. TikTok zdążył już dawno zakochać się w piosence promującej Tylko nie ty, jak i rzecz jasna dwójce głównych aktorów, którzy od wielu miesięcy produkcji robili wręcz genialny marketing. Miło się bowiem patrzy na pięknych ludzi u szczytu kariery, potrafiących na ekranie dawać z siebie wszystko zarówno w tych dramatycznych i poważniejszych, jak i właśnie tego typu lekkich i przyjemnych rolach. Idąc do kina, od razu wiemy, z czym będziemy mieli do czynienia – prostą, niewyszukaną komedią z na wskroś przewidywalnymi rozwiązaniami fabularnymi i grubo ciosanym humorem. Jednak to, co wyróżnia Tylko nie ty spośród wielu nieudanych przedstawicieli gatunku z ostatnich lat, to fakt, że tym razem szczerze chce nam się podążać za losem bohaterów; śmiejąc się z sytuacyjnych żartów, bynajmniej nie mamy ochoty zapaść się pod ziemię, ale z czystą przyjemnością wchodzimy w tę bańkę luksusów, pikanterii i typowej dla tego typu produkcji prostolinijności, która (jeśli podchodzimy rzecz jasna do seansu z odpowiednim dystansem) gwarantuje świetną zabawę.

Przypadkowe spotkanie w kawiarni, rycerskie wręcz wyrwanie z opresji, potem pasjonujące rozmowy, wspólne gotowanie, a wreszcie romantyczne zaśnięcie w swoich objęciach. Brzmi jak idealny początek znajomości? Nie w przypadku Bei (Sydney Sweeney) i Bena (Glen Powell), gdyż wskutek okropnie bezsensownego (a typowego dla komedii romantycznych) nieporozumienia, dwójka kochanków to be rozstaje się w nieprzyjemnej atmosferze aż na sześć miesięcy. Los jednak ponownie krzyżuje ich ścieżki, gdy siostra Bei i przyjaciółka Bena ogłaszają, że wezmą ślub, a cała ceremonia odbędzie się w Australii. Zniesmaczeni powinnością ponownego przebywania ze sobą Bea i Ben dogryzają sobie przy każdej nadarzającej się okazji, nienawiścią próbując tym samym przykryć fakt, że mimo miesięcy rozłąki wciąż coś do siebie czują. Mimo to nadal usilnie trzymając się wersji, że nie mogą na siebie patrzeć, postanawiają, że aby wkurzyć wymagających rodziców dziewczyny i wywołać zazdrość w byłej Bena, przez cały pobyt w Sydney będą udawali, że są parą. Słynny motyw enemies to lovers prędzej czy później uświadomi jednak bohaterom, że gdyby tylko potrafili razem szczerze rozmawiać, większości nieprzyjemnych sytuacji dałoby się uniknąć. Zanim dojdą do tego wniosku, czeka nas jednak cała komiczna sekwencja, w której Bea i Ben będą nieudolnie odgrywać role szczeniacko zakochanych, co z pewnością rozbawi nawet najbardziej zdystansowanych odbiorców.

Po wyjściu z kina walkę stoczyły dwie sprzeczne wersje mnie: ta, która doszukiwała się w Tylko nie ty sztampowości, przewidywalności i cringe’u, oraz ta, która ten film z całą wykrzywiającą usta słodyczą kupiła. Oczywiście, jak w większości komedii romantycznych tak i w tym przypadku zdajemy sobie sprawę z przerysowania niektórych sytuacji czy bohaterów (szczególnie tych drugoplanowych, którzy naszej głównej dwójce mają tylko trochę poprzeszkadzać, a na końcu uświadomić, że tak naprawdę nie są dla nich stworzeni), dlatego właśnie tak niezobowiązujące nastawienie jest kluczem do tego, by z seansu Tylko nie ty wynieść czystą rozrywkę. Jasne, jest sztampowo i momentami nieco niezręcznie, ale w tej całej sztampowości ogląda się to… wyjątkowo dobrze. Największą robotę robią tu rzecz jasna Sydney Sweeney i Glen Powell, czyli duet idealny, świetnie dobrany, którego chemia i magnetyzm stanowią przykład, jak powinno się kreować relacje romantyczne w tego typu komediach. Czerpiąc inspirację z kultowych przedstawicieli gatunku, Tylko nie ty jest jednocześnie wynalazkiem starym jak świat oraz nową nadzieją dla kina romantycznego, które w ostatnich latach nie dostarczyło nam praktycznie żadnych godnych zapamiętania historii.

Anyone But You to bajka dla dorosłych, o której nie wiedzieliście, że jej potrzebujecie. W odróżnieniu od delikatnych, uroczych komedyjek mamy tutaj mnóstwo seksualnego napięcia, pikanterii i odważnych scen, które przyjemnie wybijają z nieco przydługich i momentami głupawych żartów. Nie znajdziemy tu tematów poważniejszych, kładących nacisk na pewne społeczne problemy, lecz czy rzeczywiście taki dodatek byłby filmowi potrzebny? Moim zdaniem zdecydowanie nie. Dawno już nie mieliśmy do czynienia z komedią romantyczną, w której dozy fantazji, komizmu, seksapilu i baśniowości grałyby ze sobą tak dobrze. Nie obejdzie się oczywiście bez pewnych do bólu kliszowatych scen, jak odegranie Rose i Jacka z Titanica, brawurowe wskoczenie za ukochaną do wody czy finalne, żywcem wyjęte z opowieści o księżniczkach, wyznanie miłości. Jednak czy nie tego właśnie miłośnicy komedii romantycznych tak usilnie szukają w nowych produkcjach? Tylko nie ty ma przede wszystkim bawić, rozgrzać od środka i dostarczyć mnóstwa pozytywnej energii, co udaje mu się w 100%. Miło obserwuje się sposób, w jaki Sweeney i Powell bawią się wręcz swoimi rolami, kradną dla siebie całe show i chwała im za to, bo niewykluczone, że staną się dzięki temu (a może już się stali?) kolejną kultową ekranową parą. Iskry tlą się między nimi od pierwszego spojrzenia, ani przez chwilę nie czujemy przy nich dyskomfortu, nie potrzebujemy wiele, by uwierzyć, że są dla siebie stworzeni. Takich właśnie duetów w kinie romantycznym poszukujemy; i nic dziwnego, że to właśnie ta dwójka przyczyniła się do tak gigantycznej internetowej popularności filmu Glucka.

Możecie bronić się rękami i nogami, lecz mogę się założyć, że po seansie Tylko nie ty jeśli nie zostaniecie miłośnikami komedii romantycznych, to przynajmniej dacie temu gatunkowi drugą szansę. Sama, podobnie jak w przypadku Bei i Bena, mam z nim love-hate relationship, jednak mając w pamięci filmy typu Tylko nie ty, wierzę, że era inteligentnych i wiarygodnych rom-comów wcale się jeszcze nie skończyła. To słodycz, która zamiast mdlić, dostarcza pełnię wdzięku i przyjemnie cukierkowego posmaku, a to dla targetowanych odbiorców jest przecież najważniejsze.

Mary Kosiarz

Mary Kosiarz

Daleko jej do twardego stąpania po ziemi, a swoją artystyczną duszę zaprzedała książkom i kinematografii. Studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Ulubione filmy, szczególnie te Damiena Chazelle'a i Luki Guadagnino może oglądać bez końca.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA