Recenzje
SILKWOOD. Erin Brockovich bez happy endu
SILKWOOD to poruszająca opowieść o odwadze i walce z korporacyjną nieprawością, której zakończenie zaskakuje i zmusza do refleksji.
Karen Gay Silkwood urodziła się w Teksasie w 1946 roku. Była inżynierem chemikiem, zatrudnionym w Kerr-McGee w Oklahomie. Jako członek komisji zakładowej do spraw bhp, odkryła szereg nieprawidłowości w procesach produkcyjnych. Przekonana, że wykorzystywany w produkcji pluton ma negatywne skutki dla zdrowia zatrudnionych w Kerr-McGee pracowników, skontaktowała się z Komisją Energii Atomowej. Po testach przeprowadzonych w jej domu, okazało się że zarówno dom, jak i ona sama, skażeni są plutonem. Silkwood zginęła w wypadku samochodowym w dość niejasnych okolicznościach – w drodze na rozmowę z reporterem New York Times, któremu miała przekazane rzekomo posiadane przez siebie informacje.
Historię Karen postanowił przenieść na ekran Mike Nichols (Absolwent, Kto się boi Virginii Woolf?, Pocztówki znad krawędzi). Za scenariusz odpowiada między innymi Nora Ephron (Kiedy Harry poznał Sally, Bezsenność w Seattle).
Obecność w projekcie zwłaszcza tej drugiej może budzić wątpliwości, czy ostateczny produkt nie stoi zbyt blisko sentymentalnej laurki. Pozwolę sobie je zdecydowanie rozwiać. Nie stoi nawet umiarkowanie blisko.
Ephron dość wiernie przeniosła losy Silkwood na skrypt. Nie byłaby sobą, gdyby nie dodała wątków, ujmijmy to dyplomatycznie, emocjonalnych, ale są to emocje bardzo dobrego rodzaju. Zamiast jednej, centralnej postaci, mamy zatem powiązane ze sobą trio – samą Karen (Meryl Streep), jej partnera, Drew Stephensa (Kurt Russell), oraz jej współlokatorkę, także zatrudnioną przy plutonie Dolly Pelliker (Cher). W takim zestawie przeciętny widz oczekuje, że prym będzie wiodła doskonała Streep, a jednak, o dziwo, tak nie jest. Streep, owszem, tworzy świetną kreację – jej Karen jest babką z jajami, upartą i konsekwentną, pewną swoich racji i dążącą do celu za wszelką cenę. Czy to podczas spotkań ze współpracownikami, czy podczas rozmów w domu, nie daje sobie wejść na głowę i tylko w nader rzadkich, niemal intymnych chwilach załamania pokazuje bardziej miękkie oblicze. Partnerujący jej Kurt Russell to świetne jej uzupełnienie, stanowiąc uosobienie człowieka, które swoje widział i swoje wie, ale gdyby to od niego zależało, to by się nie wychylał. Zostawiając swoje mądrości na boku, cierpliwie obserwuje, co robi Karen, i milcząco ją wspiera.
Prawdziwą gwiazdą Silkwood jest jednak – dość nieoczekiwanie – Cher, która rolą Dolly Pelliker udowodniła, że jest nie tylko dobrą piosenkarką o unikalnym głosie. Mimo, że na ekranie jest jej zauważalnie mniej niż samej Streep, Cher kradnie każdą niemal scenę, w której się pojawia. Dolly jest nie tylko współlokatorką Karen – w pewnym momencie, już bez subtelnych niedomówień, okazuje się, że jest homoseksualna. Jej spojrzenia, rzucane na Karen, jej niektóre zachowania czy słowa, nabierają nagle zupełnie nowego znaczenia. Karen wydaje się akceptować ewidentne uczucie ze strony Dolly, choć go nie odwzajemnia, i ich dziwaczny związek nie doznaje uszczerbku nawet wówczas, gdy w domu pojawia się Drew. Dolly usuwa się na stanowisko życzliwego obserwatora, ale widz podskórnie wie, że na tym się nie skończy.
Choć akcja Silkwood nie galopuje, czuje się narastające napięcie. Filmowa Karen działa nerwowo, niemal w panice wypatruje symptomów skażenia plutonem, nasłuchuje krążących po zakładzie plotek, zbiera materiały. Wie, że na szali leży jej zdrowie i życie, że czas ucieka. Przekonana, że droga oficjalna niewiele da, świadoma, że pluton oddziałuje na nią każdego dnia, postanawia iść ze sprawą do mediów. Na spotkanie z reporterem New York Timesa nigdy nie udaje jej się dotrzeć.
Nichols swoje dzieło utrzymał w sterylnej, jasnej jak uniformy pracowników fabryki estetyce. Historię Karen prowadzi liniowo, bazując na prostych, autentycznych postaciach stworzonych przez Ephron. Siłą filmu jest nie tylko historia sama w sobie – tragiczna i tajemnicza, ale i osnute na niej wątki związków międzyludzkich – partnerów życiowych, kolegów w pracy, towarzyszy w nieszczęściu. Ludzie w Silkwood w obliczu potencjalnych zagrożeń – tak groźnych jak pluton i tak niebezpiecznych jak mężczyzna – zmieniają się, podejmują nieoczekiwane decyzje, wpływają na siebie nawzajem.
Silkwood to dramat w najlepszym stylu. Widzom oszczędzono hollywoodzkiego happy endu, co tylko wychodzi na dobre tej produkcji. Silkwood to nie Brockovich, nie skończy z szerokim uśmiechem na pięknej twarzy, za drogim biurkiem w eleganckiej kancelarii. Nawet jednak znając zakończenie, mając świadomości tragicznych losów Karen, z zainteresowaniem śledzi się jej skazaną na niepowodzenie walkę.
