Obcy porwali mi rodziców i teraz mi trochę głupio to historia, która wydawać się może znajoma dla każdemu, kto wychował się na amerykańskim kinie przygodowym drugiej połowy ubiegłego wieku. Oto typowa jankeska rodzina w składzie ojciec, matka i dwoje dzieci przeprowadzają się na prowincję, gdzie dzieciakom przyjdzie zmierzyć się z trudem dostosowania do nowej szkoły, pierwszych toksycznych przyjaźni i niewinnych miłości, a wszystko to w ramach przygody zahaczającej o elementy bliskich spotkań trzeciego stopnia.
Reżyser Jake Van Wagoner nie kryje swoich inspiracji i mówi wprost: od zawsze byłem fanem filmów z lat 80. i 90., takich jak Powrót do przyszłości, Kto wrobił Królika Rogera, E.T. i Goonies. I rzeczywiście w jego filmie czuć niemal namacalnie ducha Stevena Spielberga, George’a Lucasa i Roberta Zemeckisa.
Nie ma tu jednak mowy o taniej nostalgii, kopiowaniu stylu swoich idoli czy przenoszeniu miejsca akcji w tamte czasy (Obcy porwali… dzieje się we współczesnej Ameryce). Jest za to fantastyka, przygoda, humor, pełne energii dzieciaki i pierwsze kroki wchodzenia w dorosłość, również w kontekście braku rodziców (tutaj szczególnie mocno czuć Spielberga, który regularnie wracał do motywów dziecka porzuconego przez ojca, wyjaśnionego zresztą w quasi biograficznych Fabelmanach).
Obcy porwali… to też przede wszystkim komedio-dramat młodzieżowy, w którym motyw spotkania z obcymi jest jedynie nośnikiem dla przeżyć głównych bohaterów, nieoczywistym i niedookreślonym łącznikiem przybyłych z wielkiego miasta Itsy i Evana z lokalnym dziwakiem Calvinem, który wierzy, że jego rodziców porwali kosmici. Koniec końców film Van Wagonera to opowieść o godzeniu się z tym, co stawia przed nami życie, a nie produkcja o inwazji obcych.
Wszystko to działa w dużej mierze dzięki budzącej natychmiastową sympatię, ale nieopatrzonej obsadzie. Błyszczy szczególnie Emma Tremblay, wcielająca się w główną bohaterkę filmu. Może dlatego, że mimo zaledwie 19 lat na karku, ma już za sobą dekadę licznych doświadczeń aktorskich (m.in. Cudowny chłopak czy Elizjum). Jej Itsy to typowa nastolatka, która co chwilę popełnia błędy i podejmuje decyzje, których podjąć nie powinna, ale właśnie dzięki Tremblay nigdy nie tracimy jako widz do niej sympatii.
Sprawnie niesie film również energiczna muzyka, która również nawiązuje do młodzieżowej fantastyki lat 80. i pełne flar i świateł zdjęcia, które dzisiaj może nawet mocniej niż z tego typu filmami z ubiegłego wieku kojarzą się z produkcjami J.J. Abramsa, który również przecież swoimi tytułami wielokrotnie nawiązywał do twórczości Spielberga i jemu podobnych (najmocniej w Super 8).
Jak wspomniałem już na początku, Obcy porwali mi rodziców i teraz mi trochę głupio to film, który natychmiast skojarzymy z kinem nowej przygody spod znaku jego najważniejszych przedstawicieli. To zwarta, niedająca chwili na znużenie historia wypełniona charyzmatycznymi dzieciakami, przygodą, humorem, ale też prawdziwymi emocjami, które nieraz sprawią, że zakręci się nam w oku łza wzruszenia. Powiem wprost: gdyby tylko film Jake’a Van Wagonera jakimś cudem znalazł się w latach 90. w mojej lokalnej wypożyczalni VHS lub ramówce TVP2, to z pewnością dzisiaj kochałbym go całym sercem.
Film Obcy porwali mi rodziców i teraz mi trochę głupio światową premierę miał w styczniu tego roku na uznanym festiwalu Sundance. W Polsce nie trafił (na razie) do szerokiej dystrybucji, a obejrzeć go można było na tegorocznym Octopus Film Festival, gdzie prezentowany był w ramach cyklu OŚMIORNICZKI, skupiającym się na kinie gatunkowym dla młodszych odbiorców. Wcześniej prezentowany był na festiwalu OFF CAMERA.