NIEWIDZIALNE. Brud, smród i ubóstwo
Zniszczona, niemal postapokaliptyczna rzeczywistość, prawdopodobnie Łódź. W suterenie jednej z kamienic pracują trzy szwaczki. Najmłodsza (Natalia Rybicka) jest samotną matką, starsza (Sandra Korzeniak) ma męża kryminalistę, a najstarszej (Halina Rasiakówna) doskwiera brak rodziny i zgorzknienie. Łączy je wspólna praca, bieda i brak perspektyw. Jedyną osobą wnoszącą kaganek oświaty do tej piwnicy jest krojczy (Paweł Dobek), absolwent filozofii i wierszokleta opisujący kształt grzyba na ścianie. Bohaterowie spędzają dzień pracy na mechanicznych, bezmyślnych czynnościach oraz niezobowiązujących rozmowach i monologach o prozaicznych sprawach. Reżyser i scenarzysta Niewidzialnych Paweł Sala (Matka Teresa od kotów) przenosi na duży ekran własny spektakl pt. Szwaczki. W scenicznych korzeniach filmu tkwił jego największy potencjał. Kameralne dramaty oparte na sztukach teatralnych często okazują się znakomite – wystarczy wspomnieć Kto się boi Virginii Woolf?, Glengarry Glen Ross czy Tramwaj zwany pożądaniem.
Dobrze napisany tekst nie wystarczy, by spektakl obronił się w kinie. Do tego trzeba jeszcze zdolności reżysera do przełożenia jednego medium na drugie. Chwyty działające na widzów spektaklu mogą nie zadziałać, kiedy będą oglądać film, nawet o tym samym. Problem w tym, że w szwalni Niewidzialnych bardziej niż grzybem czuć teatralną garderobą. Choć to niewątpliwie dramat, nie ma w nim – paradoksalnie – dramaturgii. Na ekranie nie brakuje emocji, najczęściej gniewu i smutku, ale są pogodniejsze, a nawet zabawne momenty. Niestety widzowie nie mają dostępu do tych uczuć, bo o bohaterkach prawie nic nie wiadomo, więc nie ma powodu, by się nimi przejąć. Ich historie nie wzruszają, żarty nie bawią, a motywacje nie interesują. Znacznie ciekawsza od nich jest zagadka jęków dobiegających spod podłogi. To kolejny pomysłowy szczegół, który mógłby poprowadzić film w stronę mrocznego kryminału. Ostatecznie nie prowadzi do niczego, podobnie jak dialogi/monologi szwaczek.
Podobne wpisy
To niesamowite, jak wulgarny i prymitywny jest język bohaterów. Motywy przewodnie rozmów bohaterek są swojskie i proste: szczanie, fujary i dymanie, obowiązkowo z flaszką i rubasznym śmiechem w tle. Przy czym nie ma w tym źdźbła wiarygodności, bo to nawet nie są prawdziwi ludzie, gdyż składają się tylko ze złych cech i niskich pobudek. To nawet nie jest czarno-biała rzeczywistość, ona jest czarno-czarna. O ile na samym początku filmu można to zrozumieć jako część przedstawienia postaci i świata, w którym żyją, o tyle po pierwszych piętnastu minutach zaczyna się robić monotonnie i irytująco. Pomijając już kwestie estetyczne, nie da się rozwinąć fabuły w oparciu wyłącznie o bluzganie i niesmaczne żarty, zwłaszcza w filmie z założenia poważnym, wręcz zaangażowanym społecznie. Biorąc pod uwagę, że akcja Niewidzialnych prawie w całości rozgrywa się w jednym pomieszczeniu – obskurnej szwalni – jedyne uczucie, jakie reżyserowi udaje się rozbudzić w widzu, to znużenie.
Niewidzialne to na ten moment najbardziej niepotrzebny film roku. Trwa niewiele ponad półtorej godziny, ale podczas seansu wydaje się, że to bardziej dziesięć godzin. Niezależnie od tego każda minuta spędzona na oglądaniu tego filmu jest stracona. Zawiodą się miłośnicy ciężkiego, polskiego dramatu psychologicznego, zawiodą się fani nowatorskiego, niszowego kina, a najbardziej zawiodą się ci, którzy cenią sobie kameralne produkcje stojące dialogami. Jednak Niewidzialne nie są zupełnie pozbawione pozytywów. Pierwszy z nich to naprawdę świetne aktorstwo Sandry Korzeniak, która nawet złe kwestie potrafi zinterpretować, podnosząc wartość całego filmu (wcześniej zrobiła to samo w Hiszpance). Drugi plus to uświadomienie widzom, że gdzieś tam istnieje obiecujący spektakl, który co prawda po przeniesieniu na ekran wywołuje zażenowanie, ale na deskach teatru może sprawdzić się znakomicie.