Mamma Mia! Antydepresant w stylu retro
Rok 1974. Bliżej nikomu nie znany zespół szwedzki ABBA wygrywa konkurs piosenki europejskiej Eurowizja – a były to jeszcze czasy, kiedy cieszył się on sporą estymą – i sprowadza tym samym na ten padół może nie szaleństwo na skalę światową, ale fenomenalne zjawisko muzyczne.
Proste, wpadające w ucho piosenki o wcale niegłupich tekstach, wyśpiewywane z pełnym zaangażowaniem przez dwie urocze damy, słabo znające angielski (Anni-Frid Lyngstad, i Agnethę Fältskog), a komponowane przez dwóch niezwykle utalentowanych młodzieńców – Benny’ego Anderssona i Björna Ulvaeusa, dziś, po ponad czterdziestu latach, nadal królują na różnych imprezach – i to nie tylko tych w stylu retro.
ABBA była i nadal jest produktem, który przynosi same zyski. Chociaż zespół przetrwał zaledwie dziesięć lat i został rozwiązany w 1982 roku, z jego twórczości czerpie się pełnymi garściami wciąż od nowa.
W roku 1999, a zatem ćwierć wieku po szalonym sukcesie utworu Waterloo, na londyńskim West Endzie odbyła się premiera musicalu opartego na dorobku zespołu. Phyllida Lloyd, brytyjska reżyser teatralna, postanowiła wykorzystać największe przeboje ABBY do opowiedzenia prostej historii dziewczyny, w przededniu ślubu pragnącej skontaktować się z ojcem, którego nigdy nie znała. Problem w tym, że według znalezionego na strychu pamiętnika matki kandydatów do tej zaszczytnej roli jest aż trzech… Brytyjczyk, Amerykanin i Australijczyk przybywają na bajkową grecką wyspę, gdzie zaglądają w oczy wspomnieniom, mierząc się jednocześnie z zaskakującą teraźniejszością.
Musical, naturalnie, odniósł oszałamiający sukces. Jest najbardziej kasowym tego typu przedsięwzięciem na świecie, i nadal jest grany – w zeszłym roku miał swoją premierę w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Nie dziwi zatem, że Phyllida Lloyd zgodziła się wyreżyserować także ekranizację Mamma Mia!.
Niemal dziesięć lat po premierze scenicznej musicalu na duże ekrany trafił film, w którym główne role zagrali Meryl Streep, Pierce Brosnan, Colin Firth, Stellan Skarsgård i Amanda Seyfried. Obsada, biorąc pod uwagę fakt, że jest to musical, dość zaskakująca.
Jako się jednak rzekło, cokolwiek wyjdzie spod marki ABBA, jest skazane na sukces. Producenci filmu mogli sobie zatem pozwolić na rzecz nadzwyczajną, a mianowicie na obsadzenie w głównych rolach aktorów, którzy – delikatnie rzecz ujmując – nie mają muzycznego przygotowania.
Nie chodzi tu oczywiście o niesamowitą Streep, która – jak mówi anegdota – potrafiłaby zagrać nawet krzesło, nie wspominając o czymś tak banalnym jak śpiew. Okrzyknięta już wielokrotnie najlepszą aktorką wszech czasów, Meryl Streep także w musicalu Mamma Mia! błyszczy jak najjaśniejsza gwiazda, którą jest. Śpiewa, tańczy, skacze do wody i roznosi ekran swoją niesamowitą energią. Wygląda przy tym, jakby przypadkiem, oderwana od innych, bardziej poważnych zajęć, wpadła na plan i dołączyła do świetnej zabawy, jaką urządziła swoim gwiazdom Lloyd.
Partnerujący jej panowie to trochę inna bajka. Partnerów Donny sprzed lat i kandydatów na ojca młodej Sophii grają Pierce Brosnan, Colin Firth i Stellan Skarsgård. Wszyscy świetni aktorsko, oczywiście, natomiast wokalnie mocno odstający od głównej postaci musicalu. Największa presja spoczywała na Brosnanie, którego partia wokalna w roli Sama Carmichaela była najbardziej z tych trzech rozbudowana. Brosnan poradził sobie, choć nie bez wysiłku, który jest wyczuwalny podczas solowych fragmentów wykonywanych utworów. Zwłaszcza słychać to w śpiewanym wraz ze Streep S.O.S. Nie zmienia to faktu, że niezależnie od wrażeń słuchowych widok Brosnana, który z przejęciem śpiewa: When you’re gone, though I try how can I carry on? poruszył z pewnością niejedno kobiece serce.
Firth i Skarsgård w rolach Harry’ego Brighta i Billa Andersona mają nieco łatwiejsze zadanie. Firth jako Harry wyśpiewuje swoje partie z wdziękiem drużynowego przy ognisku, głosem niezbyt mocnym, ale przyjemnym. Nieźle wypada także Skarsgård jako Bill. Producentom filmu musiało chyba zresztą szczególnie zależeć na obsadzeniu go w tej roli, skoro zmieniono oryginalną narodowość Billa – Australijczyka – na szwedzką. Jest to ruch zrozumiały, biorąc pod uwagę fakt, jak wiele w Mamma Mia! zależało od zacięcia komediowego obsady. I na tym polu wszyscy trzej panowie spisują się wyśmienicie, pięknie się uzupełniając. Brosnan już nieraz udowodnił, że ma do siebie spory dystans. Role komediowe to coś, w czym Firth spełnia się doskonale, kontrastując w sposób rozbrajający swoją angielską flegmę z komediowymi gagami. Skarsgård, ze swoją szczerą twarzą hedonisty, dopełnia obrazu, budząc w swoich poprzednikach odrobinę szaleństwa i żądzy przygody.
Wspomnieć wypada jeszcze Amandę Seyfried w roli Sophii. Młoda dziewczyna, do tej pory trzymana przez matkę pod kloszem na małej greckiej wyspie, ma tylko jeden kłopot – nie zna ojca i tęskni za jego obecnością. Seyfried tworzy przekonującą kreację, operując głównie naiwnym spojrzeniem błękitnych oczu i dziewczęcym uśmiechem. Partie wokalne, wykonywane poprawnie i z dużą swobodą, z pewnością przygotowały ją do większego wyzwania, które niedługo po Mamma Mia! los postawił na jej zawodowej drodze – ekranizacji Nędzników Victora Hugo.
Największe hity ABBY, poskładane w prostą, przyjemną historię sprawiają, że Mamma Mia! to afirmacja życia. Nierealnego życia w pełnym słońcu na rajskiej wyspie, które płynie tańcem i śpiewem. Nawet problemy finansowe jawią się jako przejściowy kłopot, wart raczej wyśmiania niż poważnego zajęcia się nim (ma się zresztą wrażenie, chyba słuszne, że wzmianka o nich pojawia się tylko po to, żeby można było wykorzystać w musicalu świetny numer Money, Money, Money). Zbiorowa scena do Dancing Queen, w której kobiety z wyspy łączą się w radosnym pochodzie na plażę, jeśli nie podrywa z kanapy, to przynajmniej zmusza do lekkiego podrygiwania w rytm piosenki. Pomimo drobnych przeszkód, małych wątpliwości, całość tanecznym krokiem zmierza ku finałowej scenie ślubu (choć Lloyd nie odmówiła tutaj sobie i widzom małego elementu zaskoczenia). Mamma Mia! to klasyczna komedia romantyczna, doprawiona świetną, znaną pokoleniom muzyką.
Podobno Björn Ulvaeus, kiedy usłyszał Meryl Streep, po raz pierwszy wykonującą piosenkę The Winner Takes It All, nazwał ją cudem. Jak zatem określić to, że członkowie legendarnego zespołu ABBA, skłóceni ze sobą od lat do tego stopnia, że nie mogli znieść nawzajem swojej obecności i zdecydowanie odmawiali pojawiania się razem gdziekolwiek po rozpadzie zespołu, stawili się razem, całą czwórką, na szwedzkiej premierze filmu? Nie ma wątpliwości – Mamma Mia! ma w sobie iskierkę magii.