search
REKLAMA
Nowości kinowe

LADY BIRD. Dojrzewanie dla opornych

Dawid Myśliwiec

2 marca 2018

REKLAMA

Lady Bird Grety Gerwig to film o niczym. Ot, kolejny familijny dramat z dobrym, a nawet bardzo dobrym aktorstwem, umiejętną reżyserią i fajnymi dialogami. Ale o niczym też trzeba umieć opowiadać. A Greta Gerwig umie. O pozornie ponurym Sacramento mówi z atencją, wyśmiewając nieco nastoletnie ambicje swej bohaterki. Bo Lady Bird to w dużej mierze opowieść o młodzieńczych ambicjach, które zawsze przerastają swojego „właściciela”.

Jakiś czas temu ten nominowany właśnie do Oscara film nominowanej właśnie do Oscara reżyserki miał stuprocentową ocenę w portalu RottenTomatoes.com – ci, którzy śledzą filmowy światek, wiedzą, że jest to równoznaczne ze złapaniem pana Boga za nogi. Dziś co prawda wynik minimalnie się pogorszył (99%; niech cię szlag, Paddingtonie 2!), ale Lady Bird to wciąż jeden z najczęściej wyróżnianych tytułów podczas tego sezonu nagród: zgarnął m.in. Złoty Glob w kategorii najlepsza komedia/musical. Bo mimo że w filmie Gerwig jest sporo rozczarowań i wzruszeń, to znacznie więcej tu niewymuszonego humoru i fantastycznych dialogów, dzięki którym ta z pozoru błaha historyjka zyskuje dynamiczny charakter. O co więc chodzi w Lady Bird? Centrum wszechświata stanowi tu nastoletnia Christine McPherson (23-letnia w rzeczywistości Saoirse Ronan), która wszystkim dookoła każe zwracać się do niej tytułowym pseudonimem. Lady Bird jest przeciętną dziewczyną o przeciętnej popularności, choć charakterologicznie bliżej jej do „loserów” w katolickim liceum – trzyma z niezbyt urodziwą i tęgą Julie (Beanie Feldstein), uczy się nieźle, choć nie wybitnie, a z matką łączy ją raczej wybuchowa relacja. I właśnie ta relacja znajduje się w centrum napisanego przez Gerwig scenariusza.

W swoim solowym debiucie reżyserskim (wcześniej nakręciła Nights and Weekends (2008) wspólnie z Joem Swanbergiem) aktorka znana z Frances Ha postanowiła sięgnąć do bogatego repozytorium własnych wspomnień i potraktować Lady Bird jako dzieło quasi-biograficzne. Gerwig powraca do swojego rodzinnego Sacramento, rozpoczynając film cytatem z Joan Didion, swej krajanki: “Ktokolwiek mówi o kalifornijskim hedonizmie, nigdy nie spędził Bożego Narodzenia w Sacramento”. I rzeczywiście – szalona, dzika, nieokiełznana Kalifornia jest tutaj nieobecna. Rodzinne miasto Lady Bird to dość nudna okolica, zamieszkana przez zwykłych śmiertelników, próbujących związać koniec z końcem – jak matka Christine, pielęgniarka Marion (Laurie Metcalf), która stawia na pełnię miłości, ale szorstkie wychowanie dzieci, zwłaszcza w czasach kryzysu spowodowanego bezrobociem męża (Tracy Letts). Lady Bird nie jest w stanie zrozumieć motywacji matki, która zachęca córkę do wybrania college’u nieopodal rodzinnego miasta. Mając w perspektywie studia, nastolatka pragnie jak najszybciej opuścić miejsce urodzenia, by poddać się kreatywnym wibracjom Nowego Jorku, mimo iż wymarzona metropolia znajduje się na przeciwnym krańcu kontynentu.

W postaci Lady Bird jest coś z bohaterów Wesa Andersona: marzycielstwo, bezkompromisowość, swoiste oderwanie od społecznych norm. Tę „Andersonowskość” (którą Gerwig zna doskonale – wszak Wes to przyjaciel jej partnera, Noah Baumbacha) czuć także w dialogach Christine z rówieśnikami, często równie – lub bardziej – zakręconymi niż tytułowa bohaterka. Reżyserka obśmiewa też kalifornijskie zblazowanie ówczesnych licealistów (którego personifikacją jest postać kreowana przez nowego Jamesa Deana, Timothée Chalameta) i podejście nastolatków do kwestii najistotniejszych (czyt. pierwszy raz, używki i studniówka). Jako dorosła kobieta i uznana artystka może z dystansem spojrzeć i rozprawić się z własną naiwnością i – co w końcu uświadamia sobie bohaterka – niewdzięcznością. Czyni to zresztą z wielką gracją – w Lady Bird nie ma miejsca na kiczowaty dowcip i trywializowanie nastoletnich doświadczeń. Mimo że Gerwig z przymrużeniem oka traktuje często nazbyt poważne zachowania swej bohaterki, wszystkie skrzętnie notuje w księdze zwanej „Dojrzewanie”. Wszystko, co przeżywa Lady Bird, ma wpływ na jej osobowość i charakter, które przecież kształtują się w okresie wchodzenia w dorosłość. Reżyserka jednoznacznie daje do zrozumienia, że nastoletnie doświadczenia są bardzo istotne, ale nie należy podchodzić do nich z nadmierną powagą.

Lady Bird to historia pełna uroku, miejscami lekka jak motyl, momentami ciężka zaś niczym los rodziny McPhersonów. Greta Gerwig triumfuje jako narratorka, ale dzięki aktorskiemu zapleczu znakomicie prowadzi swoje bohaterki. Bohaterki, zaznaczam, bo Lady Bird to film bardzo kobiecy: z jednej strony delikatny, wrażliwy, a z drugiej potrafiący zaskoczyć ciętą ripostą. Kino potrzebuje takich twórców, a widzowie potrzebują takich filmów: bystrych i niepowtarzalnych.

korekta: Kornelia Farynowska

https://www.youtube.com/watch?v=_E7NH9M8KyQ

Dawid Myśliwiec

Dawid Myśliwiec

Zawsze w trybie "oglądam", "zaraz będę oglądał" lub "właśnie obejrzałem". Gdy już położę córkę spać, zasiadam przed ekranem i znikam - czasem zatracam się w jakimś amerykańskim czarnym kryminale, a czasem po prostu pochłaniam najnowszy film Netfliksa. Od 12 lat z różną intensywnością prowadzę bloga MyśliwiecOgląda.pl.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA