U PROGU TAJEMNICY
Horror nowelowy nie ma swojego odpowiednika w innych gatunkach filmowych. Próżno szukać czegoś takiego jak nowelowy film akcji, nowelowy dramat, bądź nowelowe kino historyczne. Próby nadal są podejmowane, jednak nie niosą ze sobą rewolucji prowadzącej do powstania nowej odmiany. Czasem zdarzy się jakaś komedia złożona z krótszych historii (choćby „Cztery pokoje”), stanowiąca ledwo ewenement, ciekawostkę, pozostając niejako na uboczu gatunku.
Z horrorem nowelowym jest inaczej. Ma on swą tradycję, wyróżniamy okres, gdy święcił największe triumfy (przełom lat 60/70-tych obfitował w wiele tego typu produkcji, z których najsłynniejsze to „Kwaidan – opowieści niesamowite” Kobayashiego oraz horrory brytyjskiej wytwórni Amicus), a każdy kolejny taki film jest witany z nadzieją, że powstało dzieło równie udane, co najlepsze produkcje tego sortu. Niedawne dwie części „V/H/S” oraz nieco wcześniejsza „Upiorna noc Halloween” zostały entuzjastycznie przyjęte przez fanów gatunku, choć niekoniecznie w kontekście poszczególnych opowieści. Taki to już urok tych filmów i niejako cecha charakterystyczna – nawet jeżeli poziom nowel jest nierówny, oceniany film jest czymś więcej niż sumą wszystkich historii. Ważniejsze jest wrażenie, jakie pozostawia po sobie oraz puenta.
„U progu tajemnicy” (1945) ze słynnego, specjalizującego się w komediach studia Ealing nie jest pierwszym horrorem nowelowym – w tym miejscu należy podziękować niemieckim ekspresjonistom za ich nieocenioną spuściznę – ale z pewnością jednym z najsłynniejszych, na którym wzorowali się przyszli twórcy antologii grozy. Wyreżyserowany przez Alberto Cavalcantiego, Basila Deardena, Roberta Hamera i Charlesa Crichtona (który ponad 40 lat później nakręci „Rybkę zwaną Wandą”) jest, jak widać, efektem pracy zespołowej, często spotykanej przy tego typu projektach. A rzecz zaczyna się całkiem niewinnie, choć z pojawiającymi się sygnałami, że coś złowrogiego i nieuchronnego wisi nad bohaterami.
Architekt Walter Craig przyjeżdża do wiejskiej posiadłości Eliota Foley’a, aby w czasie weekendu popracować nad planem rozbudowy domu. Jednak już od pierwszych chwil wyczuwa, że zna to miejsce oraz ludzi, którzy właśnie goszczą u gospodarza, pomimo faktu, że nigdy tam nie był. Okazuje się, że przyjazd i wszystko, co się później wydarza śniło mu się już wielokrotnie, zamieniając się po czasie w koszmar. Zebrani goście, zaskoczeni wyznaniem architekta, są bardziej rozbawieni całą sytuacją niż przestraszeni, natomiast jeden z nich, Dr. Van Straaten, stara się w sposób racjonalny wytłumaczyć wiedzę Craiga oraz jego wróżbę przerażającego finału. Przy okazji znajomi Foley’a zaczynają opowiadać sobie niesamowite historie, jednocześnie drażniąc psychiatrę, aby i na nie znalazł sensowne wyjaśnienie.
Pierwsza historia dotyczy rannego kierowcy rajdowego, który w szpitalu ma widzenie, w konsekwencji chroniące go przed pewną śmiercią. W drugiej młoda dziewczyna podczas zabawy świątecznej spotyka ducha zamordowanego chłopca. Następnie oglądamy, jak pewien mężczyzna nie może wyzwolić się spod czaru starego lustra, prezentu od swojej przyszłej żony. Zwariował, czy rzeczywiście widzi w odbiciu coś, czego nie powinien? Czwarta nowelka, fantastyczna humoreska, opowiada o rywalizacji dwóch przyjaciół, zawodowych golfiarzy, o względy pięknej dziewczyny. Rzeczy przybierają niespodziewany obrót, gdy jeden z nich umiera. „U progu tajemnicy” najbardziej słynie z ostatniej historii, w której młody brzuchomówca zostaje oskarżony o usiłowanie zabójstwa innego showmana. Kluczem do wolności może okazać się jego lalka, Hugo. W finale zaś poznajemy przeznaczenie pana Craiga.
Gdyby chcieć ocenić „U progu tajemnicy” jedynie na podstawie poziomu samych opowieści i umiejętności twórców do straszenia, wynik nie byłby powalający. Dwie pierwsze nowele są zaledwie szkicami, obrazami sytuacji, które nie mają nawet rozwinięcia, a kończą się w momencie, gdy bohaterowie orientują się, że spotkało ich coś niesamowitego. Tylko trzecia i piąta historia są pełnoprawnymi opowieściami grozy, bardzo dobrze poprowadzonymi, z umiejętnie dawkowanym napięciem i agresywnym finałem, lecz pomiędzy nimi otrzymujemy lekką i zabawną anegdotę, psującą aurę tajemniczości.
Można jednak inaczej spojrzeć na całość – początek służy podbudowie pod pierwszy wybuch niesamowitości, potem przychodzi chwila oddechu, aby w finale jeszcze mocniej zaatakować widza przerażającymi scenami. Taka konstrukcja bardziej pasuje do pełnometrażowego horroru, w którym nie można straszyć w każdej scenie, bo wreszcie przyjdzie zmęczenie materiału, a ów strach spowszednieje. Wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Nawet na poziomie dzieła składającego się z mniejszych części zasada ta obowiązuje twórcę. W tym też można dopatrywać się sukcesu „U progu tajemnicy” oraz faktu, że stanowi wzór dla wielu późniejszych horrorów nowelowych. Bo nie zawsze chodzi o jakość poszczególnych opowieści, ile ich właściwie umiejscowienie.
Ale jeszcze ważniejsze jest spoiwo łączące kolejne historie. W wielu późniejszych antologiach, również tych udanych, ów element był bagatelizowany i, najczęściej, rozwiązywany w ten sam sposób. Wystarczyło umieścić postacie w jednym miejscu, czyniąc z nich nie tylko narratorów, ale i głównych bohaterów własnych historii, aby w finale uzmysłowić im, że… nie żyją, bądź wkrótce zginą. W opowieściach, które serwowali sobie nawzajem nie było miejsca na happy-end (w końcu dotyczyły one ich ostatnich chwil), dominowała za to makabra, przysłaniająca moralizatorski ton. Próżno tego wszystkiego szukać w „U progu tajemnicy”, być może dlatego, że łącznik między nowelami jest sam w sobie intrygującą historią pojedynku między racjonalizmem, a wiarą w zjawiska nadprzyrodzone. Mamy do czynienia z horrorem, więc łatwo przewidzieć, co zwycięży, ale to nie znaczy, że finał nie zaskoczy wielu.
A co ze strachem, ktoś zapyta. Bez obaw, jest tam. Na początku w ukryciu, lecz z czasem coraz bardziej zaznaczający swoją obecność, wyczekując chwili, w której biedny pan Craig (i widz) zda sobie sprawę, że jest już za późno. Rzuci mu się do gardła, tylko po to, aby móc to później zrobić jeszcze raz, i potem znowu, nieprzerwanie, bez jakiejkolwiek możliwości ucieczki. Wykorzysta do tego tę przeklętą lalkę, niby normalną pacynkę, choć my przecież wiemy, że daleko jej do zwyczajności, aby w decydującym momencie…
Nie, tego nie zdradzę, nie wolno mi. Puenta jest zabójcza.