ASH. Imponujący hołd dla science fiction z epoki VHS

Ash wypada bardzo korzystnie na tle obecnej nadprodukcji science fiction.
Młoda kobieta imieniem Riya nagle budzi się we wnętrzach naukowej stacji badawczej na odległej planecie K.O.I.-442 (znanej jako Ash). Nie pamięta, kim jest, jak się tam znalazła ani co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch dób, jednak leżące dookoła okaleczone zwłoki innych astronautów, ciągle powtarzający się alarm i komunikaty o niskim poziomie tlenu wyraźnie wskazują, że doszło do niewyobrażalnego pandemonium. Po chwili pojawia się astronauta Brion, który po otrzymaniu sygnału SOS przyleciał ze stacji orbitującej nad planetą. On i Riya usiłują ustalić, co właściwie zaszło – i okazuje się, że załoga brała udział w wyprawie eksploracyjnej, która ujawniła na planecie ślady terraformowania, badanie struktury przypominającej studnię zapoczątkowało zaś ciąg tragicznych wydarzeń. Z powodu wyczerpujących się zapasów tlenu Riya i Brion muszą opuścić stację w ciągu dwunastu godzin, ale przebywająca na Ash obca forma życia nie zamierza do tego dopuścić. Rozpoczyna się wyścig z czasem.
Steven Ellison vel Flying Lotus uchodzi za jednego z najzdolniejszych producentów muzycznych swego pokolenia, o czym świadczą znakomite płyty dla wytwórni Warp Records, m.in. Los Angeles (2008), Cosmogramma (2010), Until the Quiet Comes (2012) i You’re Dead! (2014). Amerykanin ma też związki z kinem i telewizją: nie tylko pisał muzykę dla kanału telewizyjnego Adult Swim i filmów takich jak Blade Runner Black Out 2022 (2017) Shin’ichirô Watanabe i Doskonałość (2018) Eddiego Alcazara, ale i sam wyreżyserował surrealistyczny horror Kuso (2017) i jeden z segmentów antologii V/H/S/99 (2022). Ash według scenariusza Jonniego Remmlera to drugi samodzielny pełny metraż Ellisona, który poza pełnieniem obowiązków reżyserskich skomponował soundtrack i zagrał niewielką rolę nieszczęsnego astronauty Shawna. Film kręcono w opuszczonej fabryce w Nowej Zelandii, a w obsadzie znaleźli się także Eiza González, Aaron Paul, Iko Uwais, Beulah Koale i Kate Elliott.
Ellison otwarcie przyznaje, że Ash powstał z inspiracji wideoklipami Chrisa Cunninghama i Spike’a Jonze’a, grami Dead Space i Resident Evil oraz filmami takimi jak Obcy – ósmy pasażer Nostromo (1979) Ridleya Scotta, Miasto zaginionych dzieci (1995) Jean-Pierre’a Jeuneta i Marca Caro oraz Coś (1982) Johna Carpentera (do którego skierował specjalne podziękowania w napisach końcowych; także do Terrence’a Malicka i nieżyjącego już Ryūichiego Sakamoto). Jest tu również coś z Za czarną tęczą (2010) i Mandy (2018) Panosa Cosmatosa, innych znakomitych filmów będących hołdem dla horrorów i produkcji science fiction z epoki VHS. Okazuje się jednak, że te odniesienia są dla wielu recenzentów albo nieczytelne, albo nieistotne, co często przekłada się na niskie noty. Jednocześnie niektórzy z nich nie potrafią nawet prawidłowo zidentyfikować miejsca akcji, co tylko dowodzi, jak nieuważnie oglądają oni filmy – i jak niewielkie kompetencje mają, żeby je rzetelnie oceniać.
Niech zatem nikt nie da się zwieść niedzielnym kinomanom ani krzywdzącym ocenom na portalach filmowych – Ash jest bowiem filmem znacznie lepszym, niż wynika to z ocen w serwisach Filmweb i IMDb.com. Imponujące jest, jak Ellison wyciska ze sztampowej w gruncie rzeczy fabuły tyle, ile się tylko da (i na dobitkę potrafi zaskoczyć kilkoma zwrotami akcji); jak umiejętnie buduje napięcie oraz obezwładniające poczucie zagrożenia i klaustrofobii; jak sprawnie operuje przestrzenią, barwami, dźwiękami oraz mrocznym nastrojem. Gęsta, halucynacyjna i hipnotyczna atmosfera jest jednym z największy atutów filmu, który nigdy nie kryje stojących za nim inspiracji. Skojarzenia z serią Obcy nasuwają się same, ale Ash to obraz znacznie ciekawszy niż ostatnie wkłady Scotta w ten cykl, czyli nierówny Prometeusz (2012) i kompletnie niedorzeczny Obcy: Przymierze (2017). W epoce generycznego SF cieszy każdy film, który się wyróżnia – a taki właśnie jest Ash.