AMSTERDAM. Spisek przeciwko Ameryce
Armie już dawno wycofały się z europejskich bitewnych pól, ale nawet w Ameryce ciągle słychać echa I wojny światowej. Burt (Christian Bale) wcześniej był lekarzem na froncie we Francji, a aktualnie prowadzi chirurgiczną praktykę w Nowym Jorku. Swoje usługi kieruje w szczególności do weteranów, którzy podobnie jak on dotkliwie ucierpieli i nie uzyskali odpowiedniego wsparcia od państwa. Poparzenia, niewłaściwie zrośnięte kończyny, rany postrzałowe: to dla Burta codzienność, ale też misja i powołanie. Sam w wojsku stracił oko, a jego pokrzywione ciało w pionie musi podtrzymywać gorset. To kolejny złożony i wyrazisty – fizycznie poturbowany, ekscentryczny z charakteru i doświadczony przez życie – bohater w portfolio walijskiego aktora. W przypadku Bale’a to po prostu metoda pracy, a nie desperacki krzyk o kolejną oscarową nominację.
Wymagającą, ale mimo wszystko rutynę Burta, przerywa nietypowa prośba przekazana przez Harolda (ponownie posągowy i stonowany John David Washington): adwokata, jego najbliższego przyjaciela i oczywiście, towarzysza broni. Chirurg ma przeprowadzić sekcję zwłok na pewnym bardzo wpływowym generale, który nieoczekiwanie zmarł w trakcie powrotu statkiem z Europy do Nowego Jorku. Jego córka podejrzewa morderstwo i sama zdaje się mieć informacje, grożące i jej życiu. Niewiedza bywa błogosławieństwem, a sytuacja wydaje się naprawdę napięta.
W pamięci bohaterów ciągle tkwią wojenne wspomnienia, a ciała przecinają blizny. Teraz jednak, w latach 30., znowu zaczynają spływać niepokojące wieści z Europy. Dla wiodącej trójki postaci – Burta, Harolda i Valerie (Margot Robbie) – związanych przyjacielskim paktem, fundamentem i wspólnym happy place jest holenderska stolica, gdzie beztrosko spędzili kilka miesięcy przed powrotem do Stanów. Każdy poszedł swoją drogą, ale los jeszcze się o nich upomni i zmusi do działania.
Ideologiczna trzeźwość
David O. Russell (Fighter, American Hustle) znowu zebrał na planie gwiazdorską obsadę – do wymienionych dodajmy jeszcze Roberta De Niro, Chrisa Rocka, Anyę Taylor-Joy i Ramiego Maleka – ale o jakości Amsterdamu świadczy przede wszystkim tekst i kryminalna intryga, regularnie wskakująca na coraz wyższe szczeble amerykańskich elit. Po nitce docieramy do kłębka. Brak policyjnej legitymacji jest ewidentną przeszkodą dla bohaterów, ale znajomości i przypadek mogą sprawić cuda. Russell zręcznie odsłania kolejne polityczne mechanizmy, miękkie narzędzia wpływu i emocjonalnej manipulacji. Nigdy bowiem nie chodzi o narodowe bezpieczeństwo i „patriotyzm”, ale o prywatne interesy. Te pierwsze to nic więcej jak przykrywki i marketingowe hasła, te drugie to bezwzględny i nieakceptujący kompromisów konkret.
Amsterdam przekonuje swoją ideologiczną trzeźwością. Zbrojne konflikty zbrojnymi konfliktami, ale decydujący głos ma zawsze koniunkturalizm i wielki biznes. To on dyktuje, kiedy i wobec kogo należy wyprowadzić czołgi, to globalne przedsiębiorstwa określają, kto ma przyjąć rolę napastnika, a kto ofiary. Inną sprawą jest, że na obu stronach można zarobić. Davida O. Russella w szerokim planie interesuje zderzenie na linii władza–lud, ale uzupełnia go o różnorakie obyczajowe sprzeczki i nieporozumienia. Powracają więc napięcia rasowe, ale jeszcze istotniejszą bolączką okazują się podziały klasowe. Na tych, którzy posiadają środki i tych ich pozbawionych. Reżyser przeprowadzi nas przez ozłocone pałace, obskurny gabinet Burta, zamożne osiedla jednorodzinnych domków i miejski rynsztok.
Poważne tematy, cierpienie weteranów, spisek na spisku, społeczna zawierucha i niepewna przyszłość. Czasy niekolorowe (cały film utrzymany jest w półcieniach i sepii), ale celem Russella jest podniesienie widzów na duchu. Nawet nie tyle wskazywanie światełek w tunelu, ile afirmacja tego, co się ma, co się przeżyło, na kogo się w życiu trafiło. Reżyser szuka tego, co w ludziach jest dobre i wartościowe. Determinacja Burta, oddanie Harolda, zaufanie Valerie, nonkonformizm Gila (Robert De Niro). Zdaniem Russella, przyjmującego idealistyczną postawę, te cechy czasem (może zawsze?), muszą wystarczyć, by utrzymać właściwy porządek rzeczy. Nieważne do jak nierównej walki przyjdzie stanąć.