WENECJA 2017. Foxtrot, reż. Samuel Maoz
Ci, którzy pamiętają znakomity Liban, który zwyciężył w Wenecji w 2009 roku, nie zdziwią się, gdy napiszę, że Samuel Maoz po raz kolejny pokazał, że jest wybitnym reżyserem. Zdobycie przez niego Złotego Lwa osiem lat temu nie było żadnym przypadkiem – wojenne wspomnienia reżysera, który w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia walczył na wojnie w Libanie, przybierają w jego filmach postać zapierającej dech w piersiach narracji: czasem przerażającej, czasem abstrakcyjnie humorystycznej, nierzadko wzruszającej. Foxtrot, tegoroczne dzieło Maoza, jest kolejnym świadectwem jego reżyserskiej maestrii.
Twórcę, który na przestrzeni niemal dekady wydaje na świat zaledwie dwa pełnometrażowe filmy fabularne, trudno uznać za wiodącego w kinie światowym. Jeśli jednak Samuel Maoz ma zamiar kazać nam czekać następnych kilka lat na swoje kolejne dzieło – czekajmy. W tym konkretnym przypadku cierpliwość się opłaca, bo kto wie, czy 55-letni dziś reżyser nie stworzył właśnie dzieła jeszcze bardziej kompletnego niż pamiętny Liban. Ktoś mógłby stwierdzić, że Maoz się powtarza, że odwołując się po raz kolejny do swych wojennych wspomnień, zjada własny ogon. Nic bardziej mylnego – podczas gdy w swym zwycięskim filmie sprzed ośmiu lat Izraelczyk prowadził narrację z perspektywy samych żołnierzy, w Foxtrot w dużym stopniu skupia się na tym, jak los walczących na froncie mężczyzn wpływa na życie ich najbliższych. Maoz daje do zrozumienia, że wojna nie toczy się wyłącznie w okopach i bunkrach, lecz także – a może przede wszystkim – w zaciszu domów rodzinnych.
Ten drugi wariant obserwujemy właśnie we Foxtrocie – do drzwi państwa Feldman pukają żołnierze izraelskiej armii i zanim jeszcze udaje im się złożyć kondolencje matce zmarłego Jonathana Feldmana, kobieta mdleje, a cały ciężar tragicznych wiadomości spada na ojca poległego żołnierza. Michael doznaje potężnego szoku i nie potrafi przyswoić informacji o śmierci syna – walczy z tą świadomością dopóty, dopóki żołnierze nie stają na progu jego domu po raz kolejny. To, czego dowie się od nich Michael, zmieni na zawsze losy rodziny Feldmanów, jednak nic, co Maoz pokazuje widzom na ekranie, nie przypomina zwyczajowego wyobrażenia o żałobie po zmarłym synu. Groteska dominuje w wielu scenach rozgrywających się w mieszkaniu państwa Feldman, ale siła towarzyszących całej sytuacji emocji jest wystarczającym uzasadnieniem dla niedorzeczności zachowań i gestów bohaterów. Wtedy jednak reżyser postanawia przenieść obiektyw kamery na izraelską pustynię, gdzie wszelka logika i rozsądek nie mają prawa bytu. O tym, jak bardzo kreacyjna jest ta część Foxtrotu, niech świadczy załączony poniżej fragment wideo, który pełni funkcję zwiastuna filmu.
Maoz pozwala sobie na ucieczki w abstrakcję, wplatając w sceny pustynne estetykę rodem z Zagubionej autostrady Davida Lyncha na przemian z humorem zaczerpniętym wprost z czeskiej lub skandynawskiej komedii. I czyni to w sposób perfekcyjny! W Foxtrocie nic nie zgrzyta, nie fałszuje, nie mamy poczucia, że coś zostało pominięte lub – przeciwnie – nadmiernie zaakcentowane lub wydłużone. Absurdy pojawiające się w dialogach pomiędzy rodzicami Jonathana czy też pomiędzy żołnierzami na pustyni są po prostu synonimem absurdów wojny, kontrapunktują bolesna rzeczywistość, w której ktoś umiera, pozostawiając po sobie pustkę. W żałobie i przepracowywaniu straty nic nie jest poważne ani normalne, bo niedorzeczne są same mechanizmy wojny, która jest bezpośrednią przyczyną przedstawionej w Foxtrocie sytuacji. Teraźniejszość Izraela i Izraelczyków wciąż nie ujawniła się od przeszłości, a na pokoleniowy balast składają się miliony pocisków i rozrywanych nimi ciał.
Foxtrot to jak dotąd najmocniejszy tytuł 74. edycji festiwalu w Wenecji. Pełen jest skrajnych emocji, fantastycznych rozwiązań reżyserskich, a przede wszystkim dostarcza widzowi głębokiego przekonania, że autor doskonale wie, o czym opowiada. W czasach, gdy prawda stała się towarem deficytowym, szczerość twórcy urasta do rangi wartości absolutnej.
korekta: Kornelia Farynowska